niedziela, 14 marca 2021

06.03.2021 - Tomaszów Mazowiecki - Komorów - Zaborów I - Zaborów II - Sangródz - Ujazd - Osiedle Niewiadów - Zaosie - PKP Wykno (23.5 km)

 Uczestnicy: Artur K., Michał F., Sława W., Andrzej S. Generał, Iza G., Ela G., Tomek, Grzegorz B.

Relacja Artura K.

Zapowiadając wycieczkę dwa tygodnie wcześniej, można było mieć niemal pewność, że będzie ona przebiegać śladami rodzącej się wiosny. Jednak w marcu jak w garncu, i kiedy sobotnia wyprawa skonkretyzowała swoją marszrutę, okazało się, że powróciło zimno zimowe, skuwające wodę, przenikające nasze kapoty i szczypiące w nos i policzki, i tylko słońce, lekko grzejąc, wołało do nas radośnie: nie traćcie nadziei, wędrowcy!

Przez pustawą Warszawę, pustawymi autobusami, udawaliśmy się wczesnym rankiem na Dworzec Zachodni autobusowy, całkiem zapełniony ludźmi, skąd mieliśmy o 8.15 ruszyć do Tomaszowa Mazowieckiego, w województwie łódzkim. Okazało się jednak, że autobusu nie ma (nie dowierzajcie w stu procentach e-podróżnikowi). Zmieszani lekko rozważyliśmy co robić dalej i przyszedł nam do głowy genialny pomysł: jedziemy do Koluszek, miasta przyciągającego swoją legendą wszystkich prawdziwych obieżyświatów, a więc i nas. Po zakupieniu biletów kolejowych (i tu zaszła zmiana) pozostałą do odjazdu pociągu godzinę postanowiliśmy spędzić w pobliskim parku, znanym naszemu koledze Miśkowi jak własna kieszeń, albowiem chadza on tutaj ze swoimi córeczkami na plac zabaw. Jednakowoż my, wyrośnięci już ponad miarę, nie dla zabawy do niego się udaliśmy – lecz ze świeżo zakupioną butelką w celu jej spożycia, dla ukojenia zszarganych nerw. Udało się nam to wyśmienicie, mimo, że kieliszeczek zsuwał się czasami po oblodzonej nawierzchni cokołu o niewiadomym pochodzeniu ( jego przeznaczenie natomiast wydało nam się oczywiste) wartko i trzeba było wykazywać się pewną zręcznością w jego chwytaniu. Po przedyskutowaniu paru palących kwestii udaliśmy się na właściwy peron i zająwszy miejsca skonstatowaliśmy nagle, że pociąg ten jedzie przecież dalej niż do Koluszek i o dziwo – do samego Tomaszowa! Jak widać geniusz nie ustał w swej zbawiennej tym razem aktywności i zaprowadził nas do planowanego wcześniej miejsca, gdzie nasza warszawska czteroosobowa grupa miała połączyć się z również czteroosobową grupą lubelską. Stało się tak dzięki uprzejmości Pani Konduktorki, która zgodziła się na dopłatę. Z zaledwie półgodzinnym opóźnieniem spotkaliśmy się wszyscy na dworcu.

Tomaszów Mazowiecki jest bardzo ciekawym miastem, ośrodkiem przemysłu hutniczego (XVIII i XIX wiek) i włókienniczego (od XIX wieku), z mnóstwem zabytkowych budowli, głównie XIX- i XX-wiecznych, ale nie mogliśmy, z braku czasu, tym razem tego doświadczyć (już kiedyś Tomaszów zwiedzaliśmy, zapraszamy na opis na blogu) , i – po wizycie w lokalnej piekarni, gdzie Generał zidentyfikował wyborne bułki-gnieciuchy – udaliśmy się w słoneczny poranek w kierunku dużej wsi Ujazd (do 1870 r. miasta, które, jak kilkaset innych, zostało ukarane za Powstanie przez administrację Królestwa Kongresowego taką degradacją). Przez rozsłonecznione przedmieścia doszliśmy do szosy S8 i minąwszy ją znaleźliśmy się nareszcie w krajobrazie wiejskim. Szliśmy przez wsie Komorów, Zaborów II i Sangródz, podziwiając nieliczne wprawdzie ale malownicze drewniane chałupy. Trasa wiodła wzdłuż rzeczki Piasecznicy, nad którą w drugiej z tych wsi zachował się duży młyn, murowany, z masywną drewnianą wieżycą. Jest on częścią większej posiadłości i wygląda na zadbany. Przy nim urządziliśmy pierwszy postój konsumpcyjno-dyskusyjny – tak jakby w trakcie marszu rozmów nam brakowało, hehe. Jajeczka na twardo itepe plus zmasowana krytyka narodu polskiego, którego jesteśmy nieodrodną częścią. Arcyciekawe dzienne Polaków rozmowy z przewidywalną jednak pointą. Pokrzepiwszy się na ciele, duchu i intelekcie ruszyliśmy dalej, chłonąc chciwie widoki – i tylko kapliczko-pomniczek Jana Pawła II i Matki Boskiej w jednej gablotce stojących trochę nas zbił z pantałyku. Całe szczęście wkrótce skręciliśmy w las i tam doświadczyliśmy niesamowitej ilości przygód, z przeskakiwaniem rzeczek i rowów na czele. Nieuchronnie zbliżaliśmy się do Ujazdu. Od XV w. był on miastem prywatnym i kiedy jego właścicielem został Piotr Dunin (zm. 1484) niewielki zamek został znacznie rozbudowany; niestety nie możemy go już podziwiać, albowiem późniejsze, zwłaszcza XIX-wieczne, przebudowy odmieniły go nie do poznania, czyniąc z niego pałac, a właściwie dużą willę w stylu neogotyckim, do 1944 r. będącą w posiadaniu rodziny Ostrowskich, założycieli pobliskiego Tomaszowa. Oprócz pałacu jest w miejscowości jeszcze kościół pod wezwaniem św. Wojciecha, z 2 poł. XVII w., w zasadniczym zrębie barokowy, powściągliwy stylistycznie, wręcz ascetyczny w formie i wystroju, oraz okazały murowany młyn, albowiem przez Ujazd ta sama Piasecznica sobie radośnie pomyka. Z uwagi na to, że grupa lubelska miała przed sobą kilkugodzinną podróż do domu, udaliśmy się wszyscy na stację kolejową Zaosie, gdzie nastąpiło bolesne rozstanie, a pocieszyć się nie było już czym. Podgrupa warszawska postanowiła deptać ziemię dalej, do kolejnej stacji na trasie do Koluszek. Posuwając się po trudnym terenie wzdłuż torów kolejowych biegnących przez bory i lasy dotarliśmy do stacji Wykno. Odczekawszy swoje wsiedliśmy do maleńkiego pociągu-tramwaju i dotarliśmy wreszcie do mitycznych Koluszek. Lekko zagubieni w labiryncie dworca, trzęsąc się już trochę z zimna, pod osłoną nocy zaczailiśmy się na pociąg IC, do którego nie mieliśmy prawa wsiąść, ale wesoły Pan Konduktor sprzedał nam jednak bilety („na moją odpowiedzialność”) i dotarliśmy posypiając na rozkładanych siedzeniach w module rowerowo-toaletowym do Warszawy błyskawicą. Bardzo jesteśmy wdzięczni! I tak oto zakończyła się szczęśliwie nasza kolejna wycieczka. Kto nie był niech żałuje!

 

 

Sangródz. Zabytkowy młyn na Piasecznicy. Zdjęcie Eli G. 

 


Piasecznica jest dopływem Pilicy. Rzeczka jest nieduża, ale niegdyś pełniła ważne funkcje gospodarcze: zlokalizowano nad nią dużą liczbę młynów. Zdjęcie Eli G. 



Sangródz. Młyn na Piasecznicy. Zdjęcie Grzegorza B.

 

Przerwa pod młynem. Uzupełniamy płyny... Zdjęcie Eli G. 

 

Przedzieramy się przez błoto. Okolice Sagrodza. Zdjęcie Eli G. 

 


Forsowanie rzeczki pod Ujazdem. Zdjęcie Eli G. 

 


W drodze do Ujazdu. Zdjęcie Eli G. 

 


Malownicze stawy w okolicach Ujazdu. Zdjęcie Eli G. 



Okolice Ujazdu. Zdjęcie Eli G. 

 


Ujazd. Chwila odpoczynku na Rynku. Ujazd uzyskał prawa miejskie w 1428 roku i pozostawał miastem do 1870 roku. Zachował się zaytkowy układ miasta. Zdjęcie Eli G. 



Willa Ostrowskich w Ujeździe z końca XIX wieku.W średniowieczu w tym miejscu wznosił się zamek. Zdjęcie Eli G. 

 


Ujazd. Barokowy kościół p.w. św. Wojciecha. Zdjęcie Grzegorza B.

czwartek, 4 marca 2021

20.02.2021 - Oziemkówka - Borowie - Słup B - Słup - Parysów - Łukówiec - Poschła - Wygoda - Lipówki - Pilawa (32.6 km)

 Uczestnicy: Urszula P., Marlena F., Ania S., Stefan Sz., Andrzej S. Generał., Iza G., Tomek, Grzegorz B.

Relacja Stefana Sz.

Punkt startowy to tym razem dworzec autobusowy przy ul. Lubelskiej. Po chwilowym niepokoju, czy wszyscy chętni zapakują się do busika, usadawiamy się wygodnie i ruszamy w stronę Garwolina. Pewnym dyskomfortem jest tylko konieczność wysłuchania przez radio wywnętrzeń pewnego polityka, który zasłynął w zeszłym roku talentem organizacyjnym przy okazji wyborów prezydenckich. Przed Garwolinem dosiadają się jeszcze Iza, Tomek i Generał, debiutanci w ekipie "Pieszo  przez Mazowsze". Nasi starzy przyjaciele, którym zamarzyło się  ruszyć w Polskę w ciężkich czasach pandemii, dojechali do nas z Lublina. Wysiadamy wkrótce w Oziemkówce. Naczinaj, Wania... Ruszamy lekko pagórkowatym mazowieckim bezkresem. Ziemia jeszcze śpi pod śniegiem – śpiąca ziemia.. si beria- po Jakucku... ale czuje się, że wiosna już w blokach startowych. Póki co typowy mazowiecki krajobraz: przydrożny krzyż, samotne drzewo na polu, rzeczułka, której na szczęście nie trzeba forsować. Dochodzimy do Borowia - obowiązkowa wizyta w sklepie dla uzupełnienia napitków i zapasów. Tomek nabywa bochenek pysznego chleba, który wsuwamy wspólnie. Pierwsza naleweczka koło kościoła o raczej nienachalnej urodzie (z braku lepszego miejsca), ale chyba jeszcze nie oddanego do użytku, więc jakby bez grzechu. Atrakcją wsi jest ogromny portret Pana Marszałka Piłsudskiego na ścianie Domu Kultury, chociaż po prawdzie autor tego dzieła to drugim Matejką raczej nie będzie. Wkrótce skręcamy w leśną drogę, sporo mokrego śniegu, ale wbrew prognozom nagle pokazuje się pełne słońce i robi się całkiem gorąco. Droga przechodzi asfaltówkę, ale zaśnieżoną i prawie beż ruchu. Mijamy kilka przysiółków, każdy z nich nosi nazwę Słup, z kolejnymi literami alfabetu, jakby twórcom nazw zabrakło nagle inwencji. Co ciekawe, przed wojną nosiły one nazwy Barak – najwyraźniej w socjalizmie uznano, że staroświecki barak należy zastąpić bardziej nowoczesnym (?) słupem. Zaśnieżoną, pustą szosą i sosnowymi laskami idzie się całkiem miło, ale dochodzimy wkrótce do głównej szosy wiodącej do odległego o trzy kilometry Parysowa. Nikomu nie uśmiecha się marsz obok chlapiących błotem pojazdów, idziemy więc boczną drogą, nieco pochopnie, jak się okazuje później, bo wydłużamy trasę o jakieś dwa kilometry. Na końcu wsi popasik, naleweczka i pierwszy zwiastun wiosny: klucz ptaków na niebie, chociaż lecących w nieco dziwnym kierunku, na południowy zachód. Trudno ustalić gatunek, niektórzy twierdzą, że to bociany, wedle innych żurawie. Niech już zostaną nierozpoznane, ścisła naukowość zabija poezję.

Ponieważ naszym następnym celem jest Parysów, musimy przekrzalować około półtora kilometra i sforsować tor kolejowy. Na horyzoncie majaczy już masywna sylwetka kościoła w Parysowie, wchodzimy między opłotki-po drodze widoczek jak z Chełmońskiego-babuleńka wsparta na imponującym kiju, przypominającym nieco japoński kij podróżny zwany bo. Pozdrawiamy ją uprzejmie jak wszystkich, ale nie odpowiada, tylko lustruje nas uważnie przenikliwym wzrokiem.

Parysów jest ładną miejscowością, z górującą sylwetką neobarokowego kościoła. Ale równie ciekawa jest odbudowana synagoga, w której obecnie urzęduje gminna biblioteka. Brak jakiejkolwiek informacji o samym zabytku, i gdyby nie charakterystyczna sylwetka, trudno byłoby rozpoznać wcześniejsze przeznaczenie budynku. Przed sklepem raczymy się zakupionymi smakołykami, a będący osobą towarzyską Generał wdaje się w dłuższą pogawędkę z właścicielem sympatycznego pieska, któremu nasza ekipa najwyraźniej przypadła do gustu. Zwiedzamy jeszcze wnętrze kościoła, gdzie zagaduje nas pan będący, jak się okazuje, organistą. Podziwia naszą determinację jako piechurów.

Ruszamy szosą na zachód, wkrótce zagłębiamy się w las drogą w kierunku wsi Wygoda. Robi się już szarówka, kiedy dochodzimy do leśniczówki Poschła. Szybka naleweczka dla wzmocnienia motywacji i ruszamy na ostatni w zasadzie odcinek dzisiejszej trasy - chcemy przechwycić żółty szlak i dojść do wsi Czechy z hutą szkła. Ku lekkiemu rozczarowaniu wkrótce wchodzimy między zabudowania Wygody - żółty szlak zgubił się gdzieś w zapadających ciemnościach. Wygoda to długa ulicówka, idziemy 2 km wsią ciemną i jakby nieco straszną. Mijamy szosę lubelską i w Lipówce żegnamy się z Generałem, Izą i Tomkiem, którzy zostawili tu swoje wehikuły. Nasza czwórka dochodzi do stacji w Pilawie – raczej skromnej, jak na tak węzłową stację, ale z kasą biletową i ławeczką, na której dopijamy nasze nalewki. Mamy 20 minut do odjazdu - pełny luz, który trochę tracimy, kiedy zapowiadają nasz pociąg. Podziemne przejście na peron jakiś dziwnym kaprysem projektanta wygląda jak długa, chyba ze stumertowa pochylnia, którą ostro kłusujemy pod górkę, bo pociąg właśnie wjeżdża na stację. Tym akcentem, wydłużającym nasz przebieg dzienny o te właśnie 100 m kończymy pozytywnie trzecią w tym roku wyprawę.


       Oziemkówka. Grupa "Pieszo przez Mazowsze" szykuje się do wymarszu.

 


 Droga do Borowia w zimowym krajobrazie wschodniego Mazowsza. 



Borowie. Klasycystyczny dworek z początków XIX w. Obecnie mieści się tu Urząd Gminy. 

 


 Krótka przerwa na posiłek i popitek pod potworkowatym kościołem w Borowiu.


Borowie. Gminny Ośrodek Kultury zdobi Wielki mural Marszałka. Zdjęcie Stefana Sz.


W drodze do wsi Słup. 

 


Odpoczynek we wsi Słup. Przed wojną nazywała się Barak... Zdjęcie Stefana Sz.



Malownicza zagroda pod Parysowem. Zdjęcie Ani S. 


Forsowanie torów kolejowych. W drodze do Parysowa. 



Płaczące wierzby pod Parysowem. 



Parysów był miastem przez ponad 300 lat. Nazwa pochodzi od Floriana Parysa, kasztelana zakroczymskiego, który lokował miasto w 1538 roku. Parysów utracił prawa miejskie w 1869 roku, ale zachował się zabytkowy układ ulic. Zdjęcie Stefana Sz.



Parysów. Neobarokowy kościół NMP. 

 


Zabytkowy koźlak pod Parysowem. 
 
 

W drodze do Wygody.



Nadchodzi już zmierzch...