poniedziałek, 14 lutego 2022

04.05.2021 - Studzianki - Turobów - Małgorzatów - Garłów - Boguszyce - Rawa Mazowiecka (22.8 km)

Uczestnicy: Ula P., Adam O., Stefan Sz., Grzegorz B.


Relacja Stefana Sz.


Mija noc pod rozgwieżdżonym niebem, pioruńsko zimna, ale rano pierwszy raz od czterech dni widzimy słońce. Poranek jest dość ciepły, nieco przymglony. Pożywiamy się tym, co zostało z zapasów po czterech dniach wędrówki: kanapka z serem i masłem(!), którą dzielimy na cztery (co prawda wzdłuż, a nie w poprzek, jak fasolę Kaczora Donalda), chlebokruszyny z torebki, jakaś konserwa, zapomniane jajeczko...herbatki oczywiście tradycyjnie nie może zabraknąć. Niespiesznie zwijamy biwak, namioty szczęśliwie nieco podeschły. Jeszcze szybki rzut oka na uroczą polankę na szczycie pagórka, gdzie spędziliśmy noc i w drogę... Mijamy obejście, zdaje się, że dawny młyn na rzece Rękawce, pozdrawiamy gospodarza, ale nie odpowiada, tylko mierzy nas chyba nie całkiem życzliwym wzrokiem. Początek  dzisiejszej trasy jest niezbyt atrakcyjny: szosowy, na szczęście niezbyt usamochodowiony. Kierujemy się na północ, mijając rozrzucone  zabudowania, chyba administracyjnie przynależne do wsi Turobów. Ponieważ właśnie jest godzina odbioru śmieci z poszczególnych gospodarstw, dyskretnie podrzucamy do jednego z pojemników, jak kukułcze jajo, również i nasze. Mijamy krzyżówkę pomiędzy wsiami Turobów i Stanisławów Lipski, po kilku kilometrach wygwizdowa z przyjemnością zapadamy na odpoczynek w lesie. Następne kilka kilometrów to laski, piaski, przysiółki, nawet wąwoziki... Mija nas para jeźdźców, mężczyzna i urocza amazonka, za nimi luzem źrebak. Pozdrawiamy ich, jak wszystkich, są mieszkańcami pobliskiej wsi i wracają do domu z przejażdżki. Bardzo miły sposób spędzania wolnego czasu, który warto by polecić miłośnikom quadów. Koniec lasu i wieś Małgorzatów, ostatnia „leśna” miejscowość na trasie. Na końcu wsi łączka w kwiecisto-wiosennej szacie, za nią bagienne brzegi rzeczki Czerwonki. Ostatni odcinek czterodniowej trasy to biegnąca wzdłuż rzeczki Czerwonki droga w kierunku północno-wschodnim wiodąca...prosto do........Rawy(?)....A właśnie nie! Droga dobrze widoczna na mapach robi nam kuku – skręca w niewłaściwą stronę, zanika, tworzy jakieś fałszywe odgałęzienia, w pewnym momencie jesteśmy na rozstajach dróg prowadzących w trzech kierunkach, z wyjątkiem tego właściwego. Dobre pół godziny krzalujemy na azymut, odnajdując wreszcie naszą drogę, jak gdyby nigdy nic wychodzącą z lasu. Jeszcze chwila marszu i przechwytujemy szosę do Boguszyc. Mijamy  mostek na Czerwonce, teraz niestety tylko asfalt... Jeszcze mostek na Rawce (rezerwat przyrody) i już w oddali wzgórze i bryła kościoła w Boguszycach – zabytek określany kiedyś jako „klasa 0”, późnogotycki, zachowany w prawie niezmienionej formie do dzisiaj. Zbudowany w latach 1550-53 fundacją dziedzica Boguszyc, Wojciecha Boguskiego. Jego patronem jest święty Stanisław Biskup Męczennik. Pierwsze, co rzuca nam się w oczy to dwie beczki (!) z wodą święconą na dziedzińcu (produkcja przemysłowa?). Świątynia jest zamknięta, ale wkrótce jakiś mężczyzna, chyba kościelny, pojawia się z kluczami i wpuszcza nas do środka. Opowiada o historii kościoła, potem przechodzi na tematy ogólne (jest chyba zwolennikiem rządów „silnej ręki”, doświadczenie podpowiada, że lepiej nie wdawać się w bardziej szczegółowe dysputy), póki co podziwiamy wspaniałe wnętrze kościoła, z pozłacanymi figurami św. Biskupa Stanisława i św. Wojciecha.(wspaniale zachowane wnętrza można pooglądać w sieci). My kierujemy się w stronę Rawy, zapadamy przy pierwszym tego dnia sklepiku, pożywiając się pierwszymi od paru dni świeżymi bułeczkami i innymi frykasami. Adam zbiera opeer od sklepowej za wyrzucenie na trawnik skórki od jabłka, bardzo niesprawiedliwie, bo zawsze dzielnie zajmuje się zbieraniem po drodze wszelkiego śmiecia, no ale nie ma przecież sprawiedliwości na tym świecie. Pokrzepieni wędrujemy już prawie miejską drogą w stronę centrum Rawy i przystanku autobusowego, po prawej mijając jeszcze jeziorka (rezerwat) na Rawce. Na przystanku jak zwykle egzystencjalny niepokój : Przyjedzie? A jak przyjedzie, czy zabierze? Naszego autobusu nie ma na rozkładzie. Miał być o 18.20. Ktoś mówi, że będzie o 18.10. Zapytany autochton podaje godzinę 18.50. Klimaty jak z piosenki Kelusa. (Plan „B”: Autobusem do Skierniewic, stamtąd pociąg, który jest jednak najpewniejszym środkiem transportu). Przyjmujemy za właściwą tą ostatnią godzinę, mamy akurat tyle czasu, żeby obejrzeć zamek w Rawie. Ula zostaje przy plecakach, my robimy szybki wypad do zamku. Zamek pochodzi z końca XIV w. , w XV w. był siedzibą samodzielnego Księstwa Rawskiego, a po przyłączeniu Mazowsza do Korony stolicą województwa rawskiego. Zniszczony w czasie najazdu Szwedzkiego w XVII wieku, odbudowany przez Franciszka Lanckorońskiego, ostatecznie zniszczony został przez Prusaków w okresie zaborów. Dziś zachowała się odrestaurowana warownia i fragmenty murów.

W tempie z powrotem na przystanek – wkrótce podjeżdża biało - czerwone monstrum, które dawną świetność pozostawiło zapewne gdzieś na francuskich albo niemieckich drogach . Autobus jest pustawy, kierowca najwyraźniej nie w humorze. Adam znów zbiera opeer za próbę otwarcia bagażnika, który okazuje się dawnym pomieszczeniem WC. Coś najwyraźniej  nie ma dzisiaj szczęścia. Pakujemy plecaki tam, gdzie trzeba i wszystko wskazuje na pozytywne zakończenie, ale nagle kierowca, coraz bardziej nie w humorze, oznajmia, że może nam sprzedać bilety, ale zabierze nas  pod warunkiem, że zgodzą się na to pasażerowie (!!!). Kolejny covido-absurd, bo przecież i tak musimy czymś pojechać. Zapada niezręczna cisza, pasażerowie są najwyraźniej zażenowani koniecznością podjęcia tak drastycznej decyzji, zablokują nam drzwi czy jak? Czy mam przypomnieć sobie moje czasy karate, gdyby nas chcieli wyrzucać siłą? Dziwne nam czasy nastały. Szczęśliwie rozsądek zwycięża, pakujemy się na prawie pusty tył autobusu. I kolejne zaskoczenie, tym razem pozytywne. Pojazd, dobywając zapewne resztki sił, dowozi nas na W-wę Zachodnią w niecałą godzinę. Jest dopiero kilka minut po 19,  właściwie pełny dzień. Jednak grunt, to pozytywne zakończenie.

Tak kończy się pierwsza trasa biwakowa 2021 r. niezupełnie „mazowiecka”, bo wiodąca zachodnią częścią województwa łódzkiego, jednak historycznie należącego jak najbardziej do Mazowsza. Rawa Mazowiecka będzie naszym kolejnym punktem startowym.



      Biwak we wsi Studzianki. Wreszcie wyszło słońce...



Malownicza droga w okolicach Turobowa. 



Droga w stronę Małgorzatowa. 



Lasy pod Małgorzatowem.



Boguszyn. Jan Paweł II w wersji świątkowatej. 



Drewniany kościół w Boguszycach to najwspanialszy przykład szesnastowiecznej drewnianej architektury na Mazowszu. 



We wnętrzu zachowała się oryginalna polichromia. Na Mazowszu nie ma drugiego kościoła o tak fantastycznie zachowanym wnętrzu. 



Poliptyk w ołtarzu głównym w kościele w Boguszycach. 



Dworzec autobusowy w Rawie Mazowieckiej nie zachęca do przyjazdu...



Zamek Książąt Mazowieckich w Rawie Mazowieckiej. Wzniesiony w XIV wieku, wielokrotnie niszczony i odbudowany. Do dziś zachowały się fragmenty obwarowań i baszta.  


poniedziałek, 17 stycznia 2022

03.05.2021 - Kolonia Brzustów - Spała - Staw Szczurek - Suchawa - Wielka Wola - Czerniewice - Studzianki (25.9 km)

 Uczestnicy: Ula P., Stefan Sz., Adam O., Grzegorz B.


Relacja Stefana Sz.


Poranek jest dżdżysty, mglisty i zimny. Gdy zwijamy biwak, podchodzi do nas jakiś mężczyzna, jak się okazuje, mieszkaniec jednej z okolicznych wsi. Trochę gaworzymy o życiu, potem facet pokazuje nam filmik nakręcony telefonem: kilka dni temu przez nasze urocze obozowisko przejeżdża jakiś człowiek na quadzie, demolując oczywiście wszystko po drodze. Cała okolica nosi zresztą ślady quadowej masakry. Na pytanie, co na to policja, nasz rozmówca z rozbrajającą szczerością stwierdza, że policjanci po prostu nie potrafią ich dogonić(!). W tych okolicznościach surowe zakazy wjazdu do lasu, przewracania grzybów, zrywania roślin czy niszczenia ściółki wydają się nieco z księżyca.

Ruszamy wzdłuż Pilicy. Wkrótce zagłębiamy się w Lasy Spalskie, po prawej mijamy leśniczówkę i wchodzimy we wspaniały starodrzew rezerwatu Spała. Wkrótce trzeba na pewien czas pożegnać się z szacownymi leśnymi ostępami, wszelkie znaki na ziemi oznaczają, że zbliżamy się do Kurortu. Kamienny most prowadzi prosto do centrum Spały. Pierwszą ciekawostką jest imponujący żeliwny posąg żubra w pozostałościach parku. Obok zabytkowa wieża ciśnień, reszta to już wczasowa klasyka: pizzerie, cukiernie, gofry, hot dogi, stragany z pamiątkami... Znalazłyby się  pewnie i ciupagi z termometrem... Posilamy się w miejscowym sklepie, obok jeszcze jeden ciekawy obiekt –kościółek z lat 20 XX w., ładny, drewniany z kamienną podmurówką, w stylu jakby nieco zakopiańskim. Warto przypomnieć, że w Spale chętnie odpoczywał prezydent Mościcki.

Nieco zmęczeni wczasowymi atrakcjami ruszamy na północ, ciągle jeszcze naszym czerwonym szlakiem. Pierwotny pomysł zwiedzenia poniemieckich bunkrów w Konewce niestety upada -  mamy spory odcinek do nadrobienia. Najpierw chodnikiem, potem szosą kierujemy się w kierunku rezerwatu Gać, ciągnącego się na kilkukilometrowym odcinku rzeki o tej samej nazwie. I znowu kilka kilometrów pięknego lasu, rezerwat ciągnie się wąskim pasem wzdłuż brzegów rzeczki, wkrótce nieco otwartego terenu i urocze jeziorko Szczurek. Odbijamy na północny wschód drogą w kierunku wsi Wielka Wola. Po kilku kilometrach las gwałtownie się urywa, mapa pokazuje, że niestety na dziś i jutro urwał nam się już prawie na dobre. W Wielkiej Woli najciekawszym obiektem jest murowany dwór z XIX wieku, niestety w stanie lekkiej ruiny. Przy drodze murowana kapliczka św. Rocha, należąca niegdyś do dworu, obecnie opiekuje się nią miejscowa ludność.

Długą ulicówką kierujemy się w stronę Czerniewic- z daleka widać już bryłę kościoła pw. św. Małgorzaty. Budowla powstała w XVIII wieku, w miejscu poprzedniego, XIII-wiecznego, spalonego przez Szwedów „przy okazji” spalenia również reszty wsi podczas „potopu”. Podobno ma ciekawe wnętrze, niestety zamknięty jest na cztery spusty. To już ostatnia miejscowość na dzisiejszej trasie i ostatni ciekawy obiekt, chyba że za ciekawostkę uznać długi wiadukt nad szosą katowicką, który musimy sforsować żeby dostać się w miejsce bardziej, to jest mniej cywilizowane. Czas rozejrzeć się za noclegiem, są tu rzeczki Krzemionka i Rękawka – wybór pada na tę drugą. Poszukiwania miejsca na biwak kończą się niestety sromotną klęską – brzegi są bagniste i trudno dostępne. Wracamy do szosy i wkrótce sukces - fajna łączka na górce, niestety bez wody. Łapiąc resztki światła dziennego rozbijamy namioty, jest w miarę ciepło i cały dzień dziś nie padało, co samo w sobie jest sporym sukcesem. Posilamy się co tam komu zostało, obowiązkowa naleweczka przed snem i lulu... W oddali widać już z naszego wzgórka poświatę nad Rawą Mazowiecką – to już cel na jutro.



Okolice Spały. Pilica to jedna z piękniejszych rzek środkowej Polski (zdjęcie Grzegorza B.)



Lasy Spalskie (zdjęcie Grzegorza B.)



Spała. Jedyny w Polsce pomnik żubra. Jego historia jest dość ciekawa. Po udanym polowaniu pod Białowieżą w 1860 roku car Aleksander II nakazał wybudowanie pomnika, który upamiętniał to wielkopomne wydarzenie. Figurę żubra zaprojektował węgierski ilustrator i nadworny malarz cara Mihaly Zichy. Odlany w Petersburgu czterotonowy pomnik stanął przed rezydencją carską w Zwierzyńcu, k. Białowieży w 1862 roku.  W sierpniu 1915 roku wraz z postępującą ofensywą wojsk niemieckich, pomnik zdemontowano i wywieziono do Moskwy. W 1924 roku na mocy Traktatu Ryskiego pomnik zwrócono Polsce. Do Spały przyjechał w 1928 roku w wyniku starań prezydenta Mościckiego (zdjęcie Grzegorza B.)


 

 Spała. Wieża Ciśnień z I poł. XX w. (zdjęcie Grzegorza B.)



Spała. Kościół pw. Matki Boskiej Królowej Korony Polskiej. Wybudowano go w 1923 roku w stylu podhalańskim. To z kolei inicjatywa prezydenta Wojciechowskiego (zdjęcie Grzegorza B.)

 


Staw Szczurek, na północ od Spały (zdjęcie Grzegorza B.)



Zrujnowany pałac w Wielkiej Woli



Wielka Wola - zabytkowa kapliczka św. Rocha z I poł. XIX w. 



Czerniewice. Zabytkowy kościół pw. św. Małgorzaty z XVIII w. 



Studzianki Zabytkowy drewniany młyn. 

poniedziałek, 15 listopada 2021

02.05.2021 - Anielin - Ponikła - Inowłódz - Kolonia Brzustów (15.1 km)

Uczestnicy: Ula P., Stefan Sz., Adam O., Grzegorz B. 

Relacja Stefana Sz. Tyćka:

 Noc mija spokojnie, rozbiliśmy się w lesie kilkaset metrów za wiatą. Zwijamy obozowisko, starając się zdążyć przed deszczem, który nadciąga nieubłaganie. Kiedy zasiadamy do śniadania pod drewnianym dachem wiaty, spadają pierwsze krople - właśnie dotarł do nas ten chmurzasty farfocel zasłaniający pół Polski, który przedwczoraj widać było na mapach meteo. Wiata okazuje się dziurawa jak sito i woda leci nam do zupy – wczorajszy niedoszły pomysł, aby tu przenocować jak widać nie był najszczęśliwszy. Podczas chwilowej przerwy w deszczu podjeżdża do nas turystka na rowerze – podróżuje naszą trasą, ale w przeciwnym kierunku. Ostrzega przed zalanym mostkiem na trasie (jak się potem okaże-słusznie). Żegnamy się z miłą panią i szykujemy do wymarszu, deszcz pada, nie ma lekko. W tych nie najpiękniejszych okolicznościach przyrody wędrujemy starym lasem wzdłuż Pilicy, która pojawia się i znika między drzewami. Z wolna przestaje padać (niech żyje!), zbliżamy się powoli do przedmieść Inowłodza, o czym świadczy coraz większa ilość śmieci na drodze, które dzielnie zbiera Adam. Las kończy się przedwcześnie, prawie po horyzont ciągnie się leśna pustynia, poznaczona tysiącami pieńków pozostałych po wycince. Jednak to nie leśny holokaust dziwi nas najbardziej, tylko tablica informująca nas, że właśnie znajdujemy się na obszarze „Natura 2000”. Cóż, jeżeli ktoś nie powstrzyma tej rzezi, może tak niedługo będzie właśnie wyglądać natura.

Mijamy kilka zapyziałych ośrodków wypoczynkowych dochodząc do szosy Dęblin-Tomaszów. Nie da się niestety uniknąć dwóch kilometrów szosowania, możemy za to obejrzeć zabytkowy młyn wodny na Pilicy przerobiony na restaurację, zdaje się, że nieczynną, jak wszystko w okolicy. Inowłódz jest ciekawą miejscowością. Pierwsze wzmianki o niej pochodzą z XII w., prawa miejskie Inowłódz utracił dopiero w 1870 r., po upadku Powstania Styczniowego. Najciekawszym zabytkiem jest kościół pw. Św. Idziego, położony na malowniczym wzgórzu z widokiem na Pilicę. Wspinamy się na to wzgórze dość mozolnie, bo chociaż nie pada to jest pioruńsko zimno i wietrznie. Rekompensatą jest wspaniały widok na miasto i rzekę. Kościół zbudowano ok.1100 r. z inicjatywy Władysława Hermana. Jest to budowla obronna, jako kościół parafialny była użytkowana do XVI w. Po rozbiorach urządzono tam magazyn (jak widać, nie jest to pomysł wyłącznie sowiecki), budowla podupadła, jednak staraniem prezydenta Mościckiego odbudowano ją w latach 30 XX w. Obecnie spełnia ponownie funkcję kościoła, ponoć ulubionego przez młode pary, chętnie biorące tu śluby.

Inny ciekawy obiekt to XIX-wieczna synagoga – już z daleka rzuca się w oczy charakterystyczny budynek świątyni, służącej obecnie jako sklep monopolowy. Po zdewastowaniu budynku w czasie wojny mieścił się tam magazyn, potem biblioteka. Na ścianach wewnątrz znajdują się dwie tablice z inskrypcjami w języku rosyjskim i hebrajskim. Jak się okazuje, są to modlitwy za jaśnie panującego cara, którego nazwisko było podobno na bieżąco aktualizowane. Sklepowe flaszki z gorzałą i żółte sery wyglądają w tym otoczeniu trochę niesamowicie i tajemniczo. Zalegamy przed sklepem na dłuższy czas, racząc się zakupionymi smakołykami. Atmosfery tajemniczości dodaje siedzący nieopodal autochton, wyglądający trochę jak kontemplujący buddysta, bo nie ruszył się chyba od dobrej godziny. Pokrzepieni na duchu i ciele idziemy oglądać ruiny XIV-wiecznego zamku z czasów Kazimierza Wielkiego. Budowla jest dobrze zachowana - rozbudował ją Władysław Jagiełło, potem strawił pożar, przechodziła w prywatne ręce, w końcu dzieła zniszczenia dokonali Szwedzi w XVIIw. Obecnie prowadzi się tu intensywne prace archeologiczne, jednak brama zamknięta jest na cztery spusty. Że jest zimno, wietrznie i deszczowo, warto wspomnieć dla porządku. Życie jest średnie.

Powoli kierujemy się na nasz szlak, po drodze jeszcze rzut oka na gotycko-renesansowy kościół Św. Michała z XVI w. i za czerwonymi znakami opuszczamy Inowłódz. Warto jeszcze wspomnieć, że miejscowość upodobali sobie filmowcy-kręcono tu wiele filmów, m.in. ”Czterej pancerni i pies” i „Jak rozpętałem II wojnę światową”. Mijamy kilka gospodarstw agroturystycznych, Adam wraca po jakąś zaginioną część garderoby, my zdesperowani zimnem i deszczem próbujemy znaleźć jakiś niehonorowy nocleg pod dachem, niestety z powodu zarazy agroturystyka podupadła jak wszystko inne, mijamy tylko pozamykane domy, gdzie życie jakby zamarło. Po kilkuset metrach dochodzimy do mostku, przed którym ostrzegała nas rano sympatyczna cyklistka. Deski są rzeczywiście kilka centymetrów pod wodą, jedyne wyjście to ostrożne przejście po bocznych żerdziach, co jakoś tam się udaje, z mniejszym lub większym zmoczeniem, zależy jak tam kto. Pokusa rozbicia biwaku na drugim brzegu zostaje zduszona w zarodku - musimy nadrobić czas poświęcony na zwiedzanie. Za czerwonymi znakami kierujemy się w stronę obiecująco wyglądającego na mapie starorzecza Pilicy, czy też raczej odnogi a może nawet dopływu, zasilanego przez miejscowe bagienko. Tak czy inaczej, miejsce jest niezłe, aczkolwiek trochę nierówne. Wkrótce stają trzy namioty, deszcz litościwie wyniósł się w jakieś inne strony. Przyrządzamy posiłek i rozgrzewamy się naleweczką w namiocie tymczasowo spełniającym rolę świetlicy, niestety rozlewając część cennego trunku na śpiwór. Noc jest na szczęście „w miarę” ciepła, zawdzięczając grubej warstwie zalegających chmur. Nie przeszliśmy zbyt wiele - winna jest temu pogoda.

 


 


 W oczekiwaniu na poprawę pogody. 



Las w okolicach Anielina

 

Marsz w deszczu. 


Starorzecze Pilicy w okolicach Inowłodza



Okolice Inowłodza. Napis sugeruje, iż wkrótce zetkniemy się z prawdziwą, dziką przyrodą. Tymczasem...


...nie możemy się nadziwić takiemu widokowi. Tuż za znakiem informującym, że oto zaczyna się obszar "Natura 2000" wycięto wszystko.


Jeszcze inne ujęcie barbarzyńskiej wycinki drzew.

Inowłódz. Dziewiętnastowieczna synagoga pełni obecnie funkcje sklepu spożywczego. 



W jej wnętrzu zachował się tekst pochwalny pod adresem cara.

 

Inowłódz - ruiny czternastowiecznego zamku Kazimierza Wielkiego.

 


Z powodu pandemii nawet zamek zamknięto na cztery spusty...

 


Romański kościółek św. Idziego. Wybudowany w XI wieku i niemal całkowicie odbudowany po zniszczeniach I wojny światowej w latach 1936-38. 

 

Spod kościoła roztacza się piękny widok na dolinę Pilicy. 

 

Okolice Inowłodza. Forsowanie starorzecza Pilicy. 

 

Nie jest to łatwe...

sobota, 7 sierpnia 2021

01.05.2021 - Drzewica - Strzyżów - Dąbrówka - Radzice Małe - Studzianna - Anielin (27.0 km)

 Uczestnicy: Ula P., Stefan Sz., Adam O., Grzegorz B.

Relacja Grzegorza B. 

O 8.30 jesteśmy już w Drzewicy, niewielkim miasteczku, położonym tuż przy granicy województw łódzkiego i mazowieckiego. Tu właśnie zaczniemy nasz projekt obejścia Mazowsza dookoła: będziemy zmierzać na północ, potem na wschód i południe, aby za kilka lat zamknąć wielką pętlę właśnie w Drzewicy. Główną atrakcją miasta są okazałe ruiny zamku Drzewickich z zachowanymi murami i wieżami. Zamek wzniesiony w XVI w. przez arcybiskupa Macieja Drzewickiego, był w swoich czasach jedną z najpotężniejszych budowli obronnych w Polsce. Niestety w 1814 roku spłonął i teraz jest malowniczą ruiną położoną na brzegach Drzewiczki. Tam właśnie, pod murami zamku, siadamy i jemy wspaniałe śniadanie na trawie. Po godzinie ruszamy w dalszą drogę. Na malowniczym pl. Wolności zaskakują nas plakaty miejscowego posła Roberta Telusa, który życzy wszystkim mieszkańcom „wielu Łask Bożych w tych trudnych czasach”, a także inne ukazujące zdradziecką twarz Donalda Tuska spiskującego obleśnie z Putinem. Przy pl. Wolności znajduje się kolejny cenny zabytek Drzewicy, kościół św. Łukasza. Kościół wybudowano w XV w., jego zaskakującym elementem jest cylindryczna wieża z otworami strzelniczymi, co wskazuje, że pełnił on funkcje obronne. Podążamy czerwonym Szlakiem Partyzantów „Hubala” na zachód. Mijamy tor do kajakarstwa górskiego, jeden z trzech takich obiektów w Polsce. To tu trenowali nasi przyszli medaliści olimpijscy. Nieco dalej mijamy słynną fabrykę noży Gerlach powstałą jeszcze w XIX wieku i istniejącą do dziś. Idziemy wzdluż Jeziora Drzewickiego, gubimy szlak, który w pewnym momencie odchodzi od jeziora, maszerujemy wzdłuż Drzewiczki i docieramy do wsi Dąbrówka. Idziemy wzdłuż torów i z powrotem dołączamy do czerwonego szlaku . Na granicy lasu urządzamy dłuższy odpoczynek. Dalsza droga wiedzie przez piękny las. Po kilku kilometach mijamy zdezelowane przejście nad Centralną Magistralą Kolejową i po kolejnym odpoczynku docieramy do wsi Studzianna do pięknego barokowego kościoła pw. św. Filipa i św. Jana Chrzciciela i klasztoru filipinów. W XVII w. murarz Wojciech doznał tu cudownego objawienia i miejsce stało się celem licznych pielgrzymek.  W głównym ołtarzu podziwiamy obraz Matki Bożej Świętorodzinnej, zwykle zasłonięty i prezentowany jedynie w dni świąteczne. Autorem obrazu jest anonimowy malarz flamandzki. To zaskakujące przedstawienie ikonograficzne można zauważyć na wielu kapliczkach w pobliżu Studziannej. Kościół, a także cała wieś i jej okolice był, jak przeczytaliśmy na rozstawionych we wsi tablicach informacyjnych, plenerem dla wielu słynnych polskich filmów i seriali: m.in. „Hubala”, „Jak rozpętałem II wojnę światową” i „Czterech pancernych i psa”. Położony w zachodniej części wsi kościół p.w. św. Józefa służył jako plener w filmie „Katyń” i „Bitwa Warszawska 1920 r.” Czas ruszać w dalszą drogę, robi się późno. Idziemy dalej czerwonym partyzanckim szlakiem przez wieś Anielin. Mija 20. Mamy namioty, ale w obawie przez zapowiadanymi nocnymi opadami szukamy miejsca na nocleg pod wiatą. Adam chce nocować w jakieś niezamieszkałej chałupie, ale nie wszystkim ten pomysł przypada do gustu. Jakiś facet w samochodzie z napisem „military police” pyta nas, dokąd zmierzamy. Podaje nam numer do pani, która prowadzi w pobliżu domki campingowe. Dzwonimy prosząc o pomoc, ale spotykamy się z odmową. Nie chce narażać siebie i nas na karę za łamanie obostrzeń covidowych, Straż Leśna regularnie jeździ i sprawdza, czy aby gospodarze nie wynajmują posesji. Możemy przyjechać za tydzień, kiedy to restrykcje zostaną zniesione. Nie pozostaje nam nic innego, jak rozbić się w pobliżu wsi Anielin, przy szańcu Hubala. Docieramy tam po kilku kilometrach. W tym miejscu 30 kwietnia 1940 roku zginął major Dobrzański. Miejsce jego pochówku nie jest znane, symboliczny grób majora i członków jego oddziału znajduje się właśnie tutaj.  Odbywa się tam jakaś impreza, ale jesteśmy na tyle zmęczeni, że nam to nie przeszkadza. Rozbijamy się w pobliżu wiaty. Jemy ryż z mielonką, Tyciek wcina przeterminowany liofilizat, przypominający wysuszone robaki. Pokrzepiamy się pigwówką i udajemy się na zasłużony spoczynek. Jutro idziemy dalej. 

 

Zamek w Drzewicy od ponad 200 lat jest już tylko ruiną. Ale jak romantyczną!

 

Niektóre detale architektoniczne zamku w Drzewicy z pewnością pochodzą z lat późniejszych. Nie udało mi się jednak ustalić, kiedy je dobudowano. 

 


Zamek w Drzewicy niestety jest w złym stanie. Nie można wejść na dziedziniec i się nim pocieszyć...

 


 Nasza grupa właśnie wyrusza w trasę. 

 


Gotycki kościół p.w. św. Łukasza w Drzewicy. Potężna cylindryczna wieża służyła celom obronnym. 



Poseł Telus życzy Drzewiczanom Wesołego Alleljua...



Tor do uprawiania kajakarstwa górskiego w Drzewicy jest jednym z trzech podobnych obiektów w Polsce. 



Drzewiczka w okolicach Jeziora Drzewickiego



Typowa kapliczka w okolicach Drzewicy. Przedstawia cudowny obraz Matki Boskiej Świętorodzinnej z kościoła filipinów w Studziannej.

 


Okolice Studziannej. Piękna droga przez las. 



Kościół i klasztor filipinów w Studziannej. Ta perła baroku powstała w latach 1688-1748 w miejscu kaplicy słynącej z cudownych uzdrowień. 

 

Studzianna - kościół p. w. św. Filipa Neri i św. Jana Chrzciciela.

 


Ołtarz kościoła p.w. św. Filipa Neri i św. Jana Chrzciciela w Studziannej. W środku cudowny obraz Matki Boskiej Świętorodzinnej, ubrany w święte szaty i korony. 



Anielin - symboliczny grób majora Hubala. Zginął w tym miejscu zaskoczony przez Niemców 30 kwietnia 1940 roku.

niedziela, 14 marca 2021

06.03.2021 - Tomaszów Mazowiecki - Komorów - Zaborów I - Zaborów II - Sangródz - Ujazd - Osiedle Niewiadów - Zaosie - PKP Wykno (23.5 km)

 Uczestnicy: Artur K., Michał F., Sława W., Andrzej S. Generał, Iza G., Ela G., Tomek, Grzegorz B.

Relacja Artura K.

Zapowiadając wycieczkę dwa tygodnie wcześniej, można było mieć niemal pewność, że będzie ona przebiegać śladami rodzącej się wiosny. Jednak w marcu jak w garncu, i kiedy sobotnia wyprawa skonkretyzowała swoją marszrutę, okazało się, że powróciło zimno zimowe, skuwające wodę, przenikające nasze kapoty i szczypiące w nos i policzki, i tylko słońce, lekko grzejąc, wołało do nas radośnie: nie traćcie nadziei, wędrowcy!

Przez pustawą Warszawę, pustawymi autobusami, udawaliśmy się wczesnym rankiem na Dworzec Zachodni autobusowy, całkiem zapełniony ludźmi, skąd mieliśmy o 8.15 ruszyć do Tomaszowa Mazowieckiego, w województwie łódzkim. Okazało się jednak, że autobusu nie ma (nie dowierzajcie w stu procentach e-podróżnikowi). Zmieszani lekko rozważyliśmy co robić dalej i przyszedł nam do głowy genialny pomysł: jedziemy do Koluszek, miasta przyciągającego swoją legendą wszystkich prawdziwych obieżyświatów, a więc i nas. Po zakupieniu biletów kolejowych (i tu zaszła zmiana) pozostałą do odjazdu pociągu godzinę postanowiliśmy spędzić w pobliskim parku, znanym naszemu koledze Miśkowi jak własna kieszeń, albowiem chadza on tutaj ze swoimi córeczkami na plac zabaw. Jednakowoż my, wyrośnięci już ponad miarę, nie dla zabawy do niego się udaliśmy – lecz ze świeżo zakupioną butelką w celu jej spożycia, dla ukojenia zszarganych nerw. Udało się nam to wyśmienicie, mimo, że kieliszeczek zsuwał się czasami po oblodzonej nawierzchni cokołu o niewiadomym pochodzeniu ( jego przeznaczenie natomiast wydało nam się oczywiste) wartko i trzeba było wykazywać się pewną zręcznością w jego chwytaniu. Po przedyskutowaniu paru palących kwestii udaliśmy się na właściwy peron i zająwszy miejsca skonstatowaliśmy nagle, że pociąg ten jedzie przecież dalej niż do Koluszek i o dziwo – do samego Tomaszowa! Jak widać geniusz nie ustał w swej zbawiennej tym razem aktywności i zaprowadził nas do planowanego wcześniej miejsca, gdzie nasza warszawska czteroosobowa grupa miała połączyć się z również czteroosobową grupą lubelską. Stało się tak dzięki uprzejmości Pani Konduktorki, która zgodziła się na dopłatę. Z zaledwie półgodzinnym opóźnieniem spotkaliśmy się wszyscy na dworcu.

Tomaszów Mazowiecki jest bardzo ciekawym miastem, ośrodkiem przemysłu hutniczego (XVIII i XIX wiek) i włókienniczego (od XIX wieku), z mnóstwem zabytkowych budowli, głównie XIX- i XX-wiecznych, ale nie mogliśmy, z braku czasu, tym razem tego doświadczyć (już kiedyś Tomaszów zwiedzaliśmy, zapraszamy na opis na blogu) , i – po wizycie w lokalnej piekarni, gdzie Generał zidentyfikował wyborne bułki-gnieciuchy – udaliśmy się w słoneczny poranek w kierunku dużej wsi Ujazd (do 1870 r. miasta, które, jak kilkaset innych, zostało ukarane za Powstanie przez administrację Królestwa Kongresowego taką degradacją). Przez rozsłonecznione przedmieścia doszliśmy do szosy S8 i minąwszy ją znaleźliśmy się nareszcie w krajobrazie wiejskim. Szliśmy przez wsie Komorów, Zaborów II i Sangródz, podziwiając nieliczne wprawdzie ale malownicze drewniane chałupy. Trasa wiodła wzdłuż rzeczki Piasecznicy, nad którą w drugiej z tych wsi zachował się duży młyn, murowany, z masywną drewnianą wieżycą. Jest on częścią większej posiadłości i wygląda na zadbany. Przy nim urządziliśmy pierwszy postój konsumpcyjno-dyskusyjny – tak jakby w trakcie marszu rozmów nam brakowało, hehe. Jajeczka na twardo itepe plus zmasowana krytyka narodu polskiego, którego jesteśmy nieodrodną częścią. Arcyciekawe dzienne Polaków rozmowy z przewidywalną jednak pointą. Pokrzepiwszy się na ciele, duchu i intelekcie ruszyliśmy dalej, chłonąc chciwie widoki – i tylko kapliczko-pomniczek Jana Pawła II i Matki Boskiej w jednej gablotce stojących trochę nas zbił z pantałyku. Całe szczęście wkrótce skręciliśmy w las i tam doświadczyliśmy niesamowitej ilości przygód, z przeskakiwaniem rzeczek i rowów na czele. Nieuchronnie zbliżaliśmy się do Ujazdu. Od XV w. był on miastem prywatnym i kiedy jego właścicielem został Piotr Dunin (zm. 1484) niewielki zamek został znacznie rozbudowany; niestety nie możemy go już podziwiać, albowiem późniejsze, zwłaszcza XIX-wieczne, przebudowy odmieniły go nie do poznania, czyniąc z niego pałac, a właściwie dużą willę w stylu neogotyckim, do 1944 r. będącą w posiadaniu rodziny Ostrowskich, założycieli pobliskiego Tomaszowa. Oprócz pałacu jest w miejscowości jeszcze kościół pod wezwaniem św. Wojciecha, z 2 poł. XVII w., w zasadniczym zrębie barokowy, powściągliwy stylistycznie, wręcz ascetyczny w formie i wystroju, oraz okazały murowany młyn, albowiem przez Ujazd ta sama Piasecznica sobie radośnie pomyka. Z uwagi na to, że grupa lubelska miała przed sobą kilkugodzinną podróż do domu, udaliśmy się wszyscy na stację kolejową Zaosie, gdzie nastąpiło bolesne rozstanie, a pocieszyć się nie było już czym. Podgrupa warszawska postanowiła deptać ziemię dalej, do kolejnej stacji na trasie do Koluszek. Posuwając się po trudnym terenie wzdłuż torów kolejowych biegnących przez bory i lasy dotarliśmy do stacji Wykno. Odczekawszy swoje wsiedliśmy do maleńkiego pociągu-tramwaju i dotarliśmy wreszcie do mitycznych Koluszek. Lekko zagubieni w labiryncie dworca, trzęsąc się już trochę z zimna, pod osłoną nocy zaczailiśmy się na pociąg IC, do którego nie mieliśmy prawa wsiąść, ale wesoły Pan Konduktor sprzedał nam jednak bilety („na moją odpowiedzialność”) i dotarliśmy posypiając na rozkładanych siedzeniach w module rowerowo-toaletowym do Warszawy błyskawicą. Bardzo jesteśmy wdzięczni! I tak oto zakończyła się szczęśliwie nasza kolejna wycieczka. Kto nie był niech żałuje!

 

 

Sangródz. Zabytkowy młyn na Piasecznicy. Zdjęcie Eli G. 

 


Piasecznica jest dopływem Pilicy. Rzeczka jest nieduża, ale niegdyś pełniła ważne funkcje gospodarcze: zlokalizowano nad nią dużą liczbę młynów. Zdjęcie Eli G. 



Sangródz. Młyn na Piasecznicy. Zdjęcie Grzegorza B.

 

Przerwa pod młynem. Uzupełniamy płyny... Zdjęcie Eli G. 

 

Przedzieramy się przez błoto. Okolice Sagrodza. Zdjęcie Eli G. 

 


Forsowanie rzeczki pod Ujazdem. Zdjęcie Eli G. 

 


W drodze do Ujazdu. Zdjęcie Eli G. 

 


Malownicze stawy w okolicach Ujazdu. Zdjęcie Eli G. 



Okolice Ujazdu. Zdjęcie Eli G. 

 


Ujazd. Chwila odpoczynku na Rynku. Ujazd uzyskał prawa miejskie w 1428 roku i pozostawał miastem do 1870 roku. Zachował się zaytkowy układ miasta. Zdjęcie Eli G. 



Willa Ostrowskich w Ujeździe z końca XIX wieku.W średniowieczu w tym miejscu wznosił się zamek. Zdjęcie Eli G. 

 


Ujazd. Barokowy kościół p.w. św. Wojciecha. Zdjęcie Grzegorza B.