poniedziałek, 15 listopada 2021

02.05.2021 - Anielin - Ponikła - Inowłódz - Kolonia Brzustów (15.1 km)

Uczestnicy: Ula P., Stefan Sz., Adam O., Grzegorz B. 

Relacja Stefana Sz. Tyćka:

 Noc mija spokojnie, rozbiliśmy się w lesie kilkaset metrów za wiatą. Zwijamy obozowisko, starając się zdążyć przed deszczem, który nadciąga nieubłaganie. Kiedy zasiadamy do śniadania pod drewnianym dachem wiaty, spadają pierwsze krople - właśnie dotarł do nas ten chmurzasty farfocel zasłaniający pół Polski, który przedwczoraj widać było na mapach meteo. Wiata okazuje się dziurawa jak sito i woda leci nam do zupy – wczorajszy niedoszły pomysł, aby tu przenocować jak widać nie był najszczęśliwszy. Podczas chwilowej przerwy w deszczu podjeżdża do nas turystka na rowerze – podróżuje naszą trasą, ale w przeciwnym kierunku. Ostrzega przed zalanym mostkiem na trasie (jak się potem okaże-słusznie). Żegnamy się z miłą panią i szykujemy do wymarszu, deszcz pada, nie ma lekko. W tych nie najpiękniejszych okolicznościach przyrody wędrujemy starym lasem wzdłuż Pilicy, która pojawia się i znika między drzewami. Z wolna przestaje padać (niech żyje!), zbliżamy się powoli do przedmieść Inowłodza, o czym świadczy coraz większa ilość śmieci na drodze, które dzielnie zbiera Adam. Las kończy się przedwcześnie, prawie po horyzont ciągnie się leśna pustynia, poznaczona tysiącami pieńków pozostałych po wycince. Jednak to nie leśny holokaust dziwi nas najbardziej, tylko tablica informująca nas, że właśnie znajdujemy się na obszarze „Natura 2000”. Cóż, jeżeli ktoś nie powstrzyma tej rzezi, może tak niedługo będzie właśnie wyglądać natura.

Mijamy kilka zapyziałych ośrodków wypoczynkowych dochodząc do szosy Dęblin-Tomaszów. Nie da się niestety uniknąć dwóch kilometrów szosowania, możemy za to obejrzeć zabytkowy młyn wodny na Pilicy przerobiony na restaurację, zdaje się, że nieczynną, jak wszystko w okolicy. Inowłódz jest ciekawą miejscowością. Pierwsze wzmianki o niej pochodzą z XII w., prawa miejskie Inowłódz utracił dopiero w 1870 r., po upadku Powstania Styczniowego. Najciekawszym zabytkiem jest kościół pw. Św. Idziego, położony na malowniczym wzgórzu z widokiem na Pilicę. Wspinamy się na to wzgórze dość mozolnie, bo chociaż nie pada to jest pioruńsko zimno i wietrznie. Rekompensatą jest wspaniały widok na miasto i rzekę. Kościół zbudowano ok.1100 r. z inicjatywy Władysława Hermana. Jest to budowla obronna, jako kościół parafialny była użytkowana do XVI w. Po rozbiorach urządzono tam magazyn (jak widać, nie jest to pomysł wyłącznie sowiecki), budowla podupadła, jednak staraniem prezydenta Mościckiego odbudowano ją w latach 30 XX w. Obecnie spełnia ponownie funkcję kościoła, ponoć ulubionego przez młode pary, chętnie biorące tu śluby.

Inny ciekawy obiekt to XIX-wieczna synagoga – już z daleka rzuca się w oczy charakterystyczny budynek świątyni, służącej obecnie jako sklep monopolowy. Po zdewastowaniu budynku w czasie wojny mieścił się tam magazyn, potem biblioteka. Na ścianach wewnątrz znajdują się dwie tablice z inskrypcjami w języku rosyjskim i hebrajskim. Jak się okazuje, są to modlitwy za jaśnie panującego cara, którego nazwisko było podobno na bieżąco aktualizowane. Sklepowe flaszki z gorzałą i żółte sery wyglądają w tym otoczeniu trochę niesamowicie i tajemniczo. Zalegamy przed sklepem na dłuższy czas, racząc się zakupionymi smakołykami. Atmosfery tajemniczości dodaje siedzący nieopodal autochton, wyglądający trochę jak kontemplujący buddysta, bo nie ruszył się chyba od dobrej godziny. Pokrzepieni na duchu i ciele idziemy oglądać ruiny XIV-wiecznego zamku z czasów Kazimierza Wielkiego. Budowla jest dobrze zachowana - rozbudował ją Władysław Jagiełło, potem strawił pożar, przechodziła w prywatne ręce, w końcu dzieła zniszczenia dokonali Szwedzi w XVIIw. Obecnie prowadzi się tu intensywne prace archeologiczne, jednak brama zamknięta jest na cztery spusty. Że jest zimno, wietrznie i deszczowo, warto wspomnieć dla porządku. Życie jest średnie.

Powoli kierujemy się na nasz szlak, po drodze jeszcze rzut oka na gotycko-renesansowy kościół Św. Michała z XVI w. i za czerwonymi znakami opuszczamy Inowłódz. Warto jeszcze wspomnieć, że miejscowość upodobali sobie filmowcy-kręcono tu wiele filmów, m.in. ”Czterej pancerni i pies” i „Jak rozpętałem II wojnę światową”. Mijamy kilka gospodarstw agroturystycznych, Adam wraca po jakąś zaginioną część garderoby, my zdesperowani zimnem i deszczem próbujemy znaleźć jakiś niehonorowy nocleg pod dachem, niestety z powodu zarazy agroturystyka podupadła jak wszystko inne, mijamy tylko pozamykane domy, gdzie życie jakby zamarło. Po kilkuset metrach dochodzimy do mostku, przed którym ostrzegała nas rano sympatyczna cyklistka. Deski są rzeczywiście kilka centymetrów pod wodą, jedyne wyjście to ostrożne przejście po bocznych żerdziach, co jakoś tam się udaje, z mniejszym lub większym zmoczeniem, zależy jak tam kto. Pokusa rozbicia biwaku na drugim brzegu zostaje zduszona w zarodku - musimy nadrobić czas poświęcony na zwiedzanie. Za czerwonymi znakami kierujemy się w stronę obiecująco wyglądającego na mapie starorzecza Pilicy, czy też raczej odnogi a może nawet dopływu, zasilanego przez miejscowe bagienko. Tak czy inaczej, miejsce jest niezłe, aczkolwiek trochę nierówne. Wkrótce stają trzy namioty, deszcz litościwie wyniósł się w jakieś inne strony. Przyrządzamy posiłek i rozgrzewamy się naleweczką w namiocie tymczasowo spełniającym rolę świetlicy, niestety rozlewając część cennego trunku na śpiwór. Noc jest na szczęście „w miarę” ciepła, zawdzięczając grubej warstwie zalegających chmur. Nie przeszliśmy zbyt wiele - winna jest temu pogoda.

 


 


 W oczekiwaniu na poprawę pogody. 



Las w okolicach Anielina

 

Marsz w deszczu. 


Starorzecze Pilicy w okolicach Inowłodza



Okolice Inowłodza. Napis sugeruje, iż wkrótce zetkniemy się z prawdziwą, dziką przyrodą. Tymczasem...


...nie możemy się nadziwić takiemu widokowi. Tuż za znakiem informującym, że oto zaczyna się obszar "Natura 2000" wycięto wszystko.


Jeszcze inne ujęcie barbarzyńskiej wycinki drzew.

Inowłódz. Dziewiętnastowieczna synagoga pełni obecnie funkcje sklepu spożywczego. 



W jej wnętrzu zachował się tekst pochwalny pod adresem cara.

 

Inowłódz - ruiny czternastowiecznego zamku Kazimierza Wielkiego.

 


Z powodu pandemii nawet zamek zamknięto na cztery spusty...

 


Romański kościółek św. Idziego. Wybudowany w XI wieku i niemal całkowicie odbudowany po zniszczeniach I wojny światowej w latach 1936-38. 

 

Spod kościoła roztacza się piękny widok na dolinę Pilicy. 

 

Okolice Inowłodza. Forsowanie starorzecza Pilicy. 

 

Nie jest to łatwe...

sobota, 7 sierpnia 2021

01.05.2021 - Drzewica - Strzyżów - Dąbrówka - Radzice Małe - Studzianna - Anielin (27.0 km)

 Uczestnicy: Ula P., Stefan Sz., Adam O., Grzegorz B.

Relacja Grzegorza B. 

O 8.30 jesteśmy już w Drzewicy, niewielkim miasteczku, położonym tuż przy granicy województw łódzkiego i mazowieckiego. Tu właśnie zaczniemy nasz projekt obejścia Mazowsza dookoła: będziemy zmierzać na północ, potem na wschód i południe, aby za kilka lat zamknąć wielką pętlę właśnie w Drzewicy. Główną atrakcją miasta są okazałe ruiny zamku Drzewickich z zachowanymi murami i wieżami. Zamek wzniesiony w XVI w. przez arcybiskupa Macieja Drzewickiego, był w swoich czasach jedną z najpotężniejszych budowli obronnych w Polsce. Niestety w 1814 roku spłonął i teraz jest malowniczą ruiną położoną na brzegach Drzewiczki. Tam właśnie, pod murami zamku, siadamy i jemy wspaniałe śniadanie na trawie. Po godzinie ruszamy w dalszą drogę. Na malowniczym pl. Wolności zaskakują nas plakaty miejscowego posła Roberta Telusa, który życzy wszystkim mieszkańcom „wielu Łask Bożych w tych trudnych czasach”, a także inne ukazujące zdradziecką twarz Donalda Tuska spiskującego obleśnie z Putinem. Przy pl. Wolności znajduje się kolejny cenny zabytek Drzewicy, kościół św. Łukasza. Kościół wybudowano w XV w., jego zaskakującym elementem jest cylindryczna wieża z otworami strzelniczymi, co wskazuje, że pełnił on funkcje obronne. Podążamy czerwonym Szlakiem Partyzantów „Hubala” na zachód. Mijamy tor do kajakarstwa górskiego, jeden z trzech takich obiektów w Polsce. To tu trenowali nasi przyszli medaliści olimpijscy. Nieco dalej mijamy słynną fabrykę noży Gerlach powstałą jeszcze w XIX wieku i istniejącą do dziś. Idziemy wzdluż Jeziora Drzewickiego, gubimy szlak, który w pewnym momencie odchodzi od jeziora, maszerujemy wzdłuż Drzewiczki i docieramy do wsi Dąbrówka. Idziemy wzdłuż torów i z powrotem dołączamy do czerwonego szlaku . Na granicy lasu urządzamy dłuższy odpoczynek. Dalsza droga wiedzie przez piękny las. Po kilku kilometach mijamy zdezelowane przejście nad Centralną Magistralą Kolejową i po kolejnym odpoczynku docieramy do wsi Studzianna do pięknego barokowego kościoła pw. św. Filipa i św. Jana Chrzciciela i klasztoru filipinów. W XVII w. murarz Wojciech doznał tu cudownego objawienia i miejsce stało się celem licznych pielgrzymek.  W głównym ołtarzu podziwiamy obraz Matki Bożej Świętorodzinnej, zwykle zasłonięty i prezentowany jedynie w dni świąteczne. Autorem obrazu jest anonimowy malarz flamandzki. To zaskakujące przedstawienie ikonograficzne można zauważyć na wielu kapliczkach w pobliżu Studziannej. Kościół, a także cała wieś i jej okolice był, jak przeczytaliśmy na rozstawionych we wsi tablicach informacyjnych, plenerem dla wielu słynnych polskich filmów i seriali: m.in. „Hubala”, „Jak rozpętałem II wojnę światową” i „Czterech pancernych i psa”. Położony w zachodniej części wsi kościół p.w. św. Józefa służył jako plener w filmie „Katyń” i „Bitwa Warszawska 1920 r.” Czas ruszać w dalszą drogę, robi się późno. Idziemy dalej czerwonym partyzanckim szlakiem przez wieś Anielin. Mija 20. Mamy namioty, ale w obawie przez zapowiadanymi nocnymi opadami szukamy miejsca na nocleg pod wiatą. Adam chce nocować w jakieś niezamieszkałej chałupie, ale nie wszystkim ten pomysł przypada do gustu. Jakiś facet w samochodzie z napisem „military police” pyta nas, dokąd zmierzamy. Podaje nam numer do pani, która prowadzi w pobliżu domki campingowe. Dzwonimy prosząc o pomoc, ale spotykamy się z odmową. Nie chce narażać siebie i nas na karę za łamanie obostrzeń covidowych, Straż Leśna regularnie jeździ i sprawdza, czy aby gospodarze nie wynajmują posesji. Możemy przyjechać za tydzień, kiedy to restrykcje zostaną zniesione. Nie pozostaje nam nic innego, jak rozbić się w pobliżu wsi Anielin, przy szańcu Hubala. Docieramy tam po kilku kilometrach. W tym miejscu 30 kwietnia 1940 roku zginął major Dobrzański. Miejsce jego pochówku nie jest znane, symboliczny grób majora i członków jego oddziału znajduje się właśnie tutaj.  Odbywa się tam jakaś impreza, ale jesteśmy na tyle zmęczeni, że nam to nie przeszkadza. Rozbijamy się w pobliżu wiaty. Jemy ryż z mielonką, Tyciek wcina przeterminowany liofilizat, przypominający wysuszone robaki. Pokrzepiamy się pigwówką i udajemy się na zasłużony spoczynek. Jutro idziemy dalej. 

 

Zamek w Drzewicy od ponad 200 lat jest już tylko ruiną. Ale jak romantyczną!

 

Niektóre detale architektoniczne zamku w Drzewicy z pewnością pochodzą z lat późniejszych. Nie udało mi się jednak ustalić, kiedy je dobudowano. 

 


Zamek w Drzewicy niestety jest w złym stanie. Nie można wejść na dziedziniec i się nim pocieszyć...

 


 Nasza grupa właśnie wyrusza w trasę. 

 


Gotycki kościół p.w. św. Łukasza w Drzewicy. Potężna cylindryczna wieża służyła celom obronnym. 



Poseł Telus życzy Drzewiczanom Wesołego Alleljua...



Tor do uprawiania kajakarstwa górskiego w Drzewicy jest jednym z trzech podobnych obiektów w Polsce. 



Drzewiczka w okolicach Jeziora Drzewickiego



Typowa kapliczka w okolicach Drzewicy. Przedstawia cudowny obraz Matki Boskiej Świętorodzinnej z kościoła filipinów w Studziannej.

 


Okolice Studziannej. Piękna droga przez las. 



Kościół i klasztor filipinów w Studziannej. Ta perła baroku powstała w latach 1688-1748 w miejscu kaplicy słynącej z cudownych uzdrowień. 

 

Studzianna - kościół p. w. św. Filipa Neri i św. Jana Chrzciciela.

 


Ołtarz kościoła p.w. św. Filipa Neri i św. Jana Chrzciciela w Studziannej. W środku cudowny obraz Matki Boskiej Świętorodzinnej, ubrany w święte szaty i korony. 



Anielin - symboliczny grób majora Hubala. Zginął w tym miejscu zaskoczony przez Niemców 30 kwietnia 1940 roku.

niedziela, 14 marca 2021

06.03.2021 - Tomaszów Mazowiecki - Komorów - Zaborów I - Zaborów II - Sangródz - Ujazd - Osiedle Niewiadów - Zaosie - PKP Wykno (23.5 km)

 Uczestnicy: Artur K., Michał F., Sława W., Andrzej S. Generał, Iza G., Ela G., Tomek, Grzegorz B.

Relacja Artura K.

Zapowiadając wycieczkę dwa tygodnie wcześniej, można było mieć niemal pewność, że będzie ona przebiegać śladami rodzącej się wiosny. Jednak w marcu jak w garncu, i kiedy sobotnia wyprawa skonkretyzowała swoją marszrutę, okazało się, że powróciło zimno zimowe, skuwające wodę, przenikające nasze kapoty i szczypiące w nos i policzki, i tylko słońce, lekko grzejąc, wołało do nas radośnie: nie traćcie nadziei, wędrowcy!

Przez pustawą Warszawę, pustawymi autobusami, udawaliśmy się wczesnym rankiem na Dworzec Zachodni autobusowy, całkiem zapełniony ludźmi, skąd mieliśmy o 8.15 ruszyć do Tomaszowa Mazowieckiego, w województwie łódzkim. Okazało się jednak, że autobusu nie ma (nie dowierzajcie w stu procentach e-podróżnikowi). Zmieszani lekko rozważyliśmy co robić dalej i przyszedł nam do głowy genialny pomysł: jedziemy do Koluszek, miasta przyciągającego swoją legendą wszystkich prawdziwych obieżyświatów, a więc i nas. Po zakupieniu biletów kolejowych (i tu zaszła zmiana) pozostałą do odjazdu pociągu godzinę postanowiliśmy spędzić w pobliskim parku, znanym naszemu koledze Miśkowi jak własna kieszeń, albowiem chadza on tutaj ze swoimi córeczkami na plac zabaw. Jednakowoż my, wyrośnięci już ponad miarę, nie dla zabawy do niego się udaliśmy – lecz ze świeżo zakupioną butelką w celu jej spożycia, dla ukojenia zszarganych nerw. Udało się nam to wyśmienicie, mimo, że kieliszeczek zsuwał się czasami po oblodzonej nawierzchni cokołu o niewiadomym pochodzeniu ( jego przeznaczenie natomiast wydało nam się oczywiste) wartko i trzeba było wykazywać się pewną zręcznością w jego chwytaniu. Po przedyskutowaniu paru palących kwestii udaliśmy się na właściwy peron i zająwszy miejsca skonstatowaliśmy nagle, że pociąg ten jedzie przecież dalej niż do Koluszek i o dziwo – do samego Tomaszowa! Jak widać geniusz nie ustał w swej zbawiennej tym razem aktywności i zaprowadził nas do planowanego wcześniej miejsca, gdzie nasza warszawska czteroosobowa grupa miała połączyć się z również czteroosobową grupą lubelską. Stało się tak dzięki uprzejmości Pani Konduktorki, która zgodziła się na dopłatę. Z zaledwie półgodzinnym opóźnieniem spotkaliśmy się wszyscy na dworcu.

Tomaszów Mazowiecki jest bardzo ciekawym miastem, ośrodkiem przemysłu hutniczego (XVIII i XIX wiek) i włókienniczego (od XIX wieku), z mnóstwem zabytkowych budowli, głównie XIX- i XX-wiecznych, ale nie mogliśmy, z braku czasu, tym razem tego doświadczyć (już kiedyś Tomaszów zwiedzaliśmy, zapraszamy na opis na blogu) , i – po wizycie w lokalnej piekarni, gdzie Generał zidentyfikował wyborne bułki-gnieciuchy – udaliśmy się w słoneczny poranek w kierunku dużej wsi Ujazd (do 1870 r. miasta, które, jak kilkaset innych, zostało ukarane za Powstanie przez administrację Królestwa Kongresowego taką degradacją). Przez rozsłonecznione przedmieścia doszliśmy do szosy S8 i minąwszy ją znaleźliśmy się nareszcie w krajobrazie wiejskim. Szliśmy przez wsie Komorów, Zaborów II i Sangródz, podziwiając nieliczne wprawdzie ale malownicze drewniane chałupy. Trasa wiodła wzdłuż rzeczki Piasecznicy, nad którą w drugiej z tych wsi zachował się duży młyn, murowany, z masywną drewnianą wieżycą. Jest on częścią większej posiadłości i wygląda na zadbany. Przy nim urządziliśmy pierwszy postój konsumpcyjno-dyskusyjny – tak jakby w trakcie marszu rozmów nam brakowało, hehe. Jajeczka na twardo itepe plus zmasowana krytyka narodu polskiego, którego jesteśmy nieodrodną częścią. Arcyciekawe dzienne Polaków rozmowy z przewidywalną jednak pointą. Pokrzepiwszy się na ciele, duchu i intelekcie ruszyliśmy dalej, chłonąc chciwie widoki – i tylko kapliczko-pomniczek Jana Pawła II i Matki Boskiej w jednej gablotce stojących trochę nas zbił z pantałyku. Całe szczęście wkrótce skręciliśmy w las i tam doświadczyliśmy niesamowitej ilości przygód, z przeskakiwaniem rzeczek i rowów na czele. Nieuchronnie zbliżaliśmy się do Ujazdu. Od XV w. był on miastem prywatnym i kiedy jego właścicielem został Piotr Dunin (zm. 1484) niewielki zamek został znacznie rozbudowany; niestety nie możemy go już podziwiać, albowiem późniejsze, zwłaszcza XIX-wieczne, przebudowy odmieniły go nie do poznania, czyniąc z niego pałac, a właściwie dużą willę w stylu neogotyckim, do 1944 r. będącą w posiadaniu rodziny Ostrowskich, założycieli pobliskiego Tomaszowa. Oprócz pałacu jest w miejscowości jeszcze kościół pod wezwaniem św. Wojciecha, z 2 poł. XVII w., w zasadniczym zrębie barokowy, powściągliwy stylistycznie, wręcz ascetyczny w formie i wystroju, oraz okazały murowany młyn, albowiem przez Ujazd ta sama Piasecznica sobie radośnie pomyka. Z uwagi na to, że grupa lubelska miała przed sobą kilkugodzinną podróż do domu, udaliśmy się wszyscy na stację kolejową Zaosie, gdzie nastąpiło bolesne rozstanie, a pocieszyć się nie było już czym. Podgrupa warszawska postanowiła deptać ziemię dalej, do kolejnej stacji na trasie do Koluszek. Posuwając się po trudnym terenie wzdłuż torów kolejowych biegnących przez bory i lasy dotarliśmy do stacji Wykno. Odczekawszy swoje wsiedliśmy do maleńkiego pociągu-tramwaju i dotarliśmy wreszcie do mitycznych Koluszek. Lekko zagubieni w labiryncie dworca, trzęsąc się już trochę z zimna, pod osłoną nocy zaczailiśmy się na pociąg IC, do którego nie mieliśmy prawa wsiąść, ale wesoły Pan Konduktor sprzedał nam jednak bilety („na moją odpowiedzialność”) i dotarliśmy posypiając na rozkładanych siedzeniach w module rowerowo-toaletowym do Warszawy błyskawicą. Bardzo jesteśmy wdzięczni! I tak oto zakończyła się szczęśliwie nasza kolejna wycieczka. Kto nie był niech żałuje!

 

 

Sangródz. Zabytkowy młyn na Piasecznicy. Zdjęcie Eli G. 

 


Piasecznica jest dopływem Pilicy. Rzeczka jest nieduża, ale niegdyś pełniła ważne funkcje gospodarcze: zlokalizowano nad nią dużą liczbę młynów. Zdjęcie Eli G. 



Sangródz. Młyn na Piasecznicy. Zdjęcie Grzegorza B.

 

Przerwa pod młynem. Uzupełniamy płyny... Zdjęcie Eli G. 

 

Przedzieramy się przez błoto. Okolice Sagrodza. Zdjęcie Eli G. 

 


Forsowanie rzeczki pod Ujazdem. Zdjęcie Eli G. 

 


W drodze do Ujazdu. Zdjęcie Eli G. 

 


Malownicze stawy w okolicach Ujazdu. Zdjęcie Eli G. 



Okolice Ujazdu. Zdjęcie Eli G. 

 


Ujazd. Chwila odpoczynku na Rynku. Ujazd uzyskał prawa miejskie w 1428 roku i pozostawał miastem do 1870 roku. Zachował się zaytkowy układ miasta. Zdjęcie Eli G. 



Willa Ostrowskich w Ujeździe z końca XIX wieku.W średniowieczu w tym miejscu wznosił się zamek. Zdjęcie Eli G. 

 


Ujazd. Barokowy kościół p.w. św. Wojciecha. Zdjęcie Grzegorza B.

czwartek, 4 marca 2021

20.02.2021 - Oziemkówka - Borowie - Słup B - Słup - Parysów - Łukówiec - Poschła - Wygoda - Lipówki - Pilawa (32.6 km)

 Uczestnicy: Urszula P., Marlena F., Ania S., Stefan Sz., Andrzej S. Generał., Iza G., Tomek, Grzegorz B.

Relacja Stefana Sz.

Punkt startowy to tym razem dworzec autobusowy przy ul. Lubelskiej. Po chwilowym niepokoju, czy wszyscy chętni zapakują się do busika, usadawiamy się wygodnie i ruszamy w stronę Garwolina. Pewnym dyskomfortem jest tylko konieczność wysłuchania przez radio wywnętrzeń pewnego polityka, który zasłynął w zeszłym roku talentem organizacyjnym przy okazji wyborów prezydenckich. Przed Garwolinem dosiadają się jeszcze Iza, Tomek i Generał, debiutanci w ekipie "Pieszo  przez Mazowsze". Nasi starzy przyjaciele, którym zamarzyło się  ruszyć w Polskę w ciężkich czasach pandemii, dojechali do nas z Lublina. Wysiadamy wkrótce w Oziemkówce. Naczinaj, Wania... Ruszamy lekko pagórkowatym mazowieckim bezkresem. Ziemia jeszcze śpi pod śniegiem – śpiąca ziemia.. si beria- po Jakucku... ale czuje się, że wiosna już w blokach startowych. Póki co typowy mazowiecki krajobraz: przydrożny krzyż, samotne drzewo na polu, rzeczułka, której na szczęście nie trzeba forsować. Dochodzimy do Borowia - obowiązkowa wizyta w sklepie dla uzupełnienia napitków i zapasów. Tomek nabywa bochenek pysznego chleba, który wsuwamy wspólnie. Pierwsza naleweczka koło kościoła o raczej nienachalnej urodzie (z braku lepszego miejsca), ale chyba jeszcze nie oddanego do użytku, więc jakby bez grzechu. Atrakcją wsi jest ogromny portret Pana Marszałka Piłsudskiego na ścianie Domu Kultury, chociaż po prawdzie autor tego dzieła to drugim Matejką raczej nie będzie. Wkrótce skręcamy w leśną drogę, sporo mokrego śniegu, ale wbrew prognozom nagle pokazuje się pełne słońce i robi się całkiem gorąco. Droga przechodzi asfaltówkę, ale zaśnieżoną i prawie beż ruchu. Mijamy kilka przysiółków, każdy z nich nosi nazwę Słup, z kolejnymi literami alfabetu, jakby twórcom nazw zabrakło nagle inwencji. Co ciekawe, przed wojną nosiły one nazwy Barak – najwyraźniej w socjalizmie uznano, że staroświecki barak należy zastąpić bardziej nowoczesnym (?) słupem. Zaśnieżoną, pustą szosą i sosnowymi laskami idzie się całkiem miło, ale dochodzimy wkrótce do głównej szosy wiodącej do odległego o trzy kilometry Parysowa. Nikomu nie uśmiecha się marsz obok chlapiących błotem pojazdów, idziemy więc boczną drogą, nieco pochopnie, jak się okazuje później, bo wydłużamy trasę o jakieś dwa kilometry. Na końcu wsi popasik, naleweczka i pierwszy zwiastun wiosny: klucz ptaków na niebie, chociaż lecących w nieco dziwnym kierunku, na południowy zachód. Trudno ustalić gatunek, niektórzy twierdzą, że to bociany, wedle innych żurawie. Niech już zostaną nierozpoznane, ścisła naukowość zabija poezję.

Ponieważ naszym następnym celem jest Parysów, musimy przekrzalować około półtora kilometra i sforsować tor kolejowy. Na horyzoncie majaczy już masywna sylwetka kościoła w Parysowie, wchodzimy między opłotki-po drodze widoczek jak z Chełmońskiego-babuleńka wsparta na imponującym kiju, przypominającym nieco japoński kij podróżny zwany bo. Pozdrawiamy ją uprzejmie jak wszystkich, ale nie odpowiada, tylko lustruje nas uważnie przenikliwym wzrokiem.

Parysów jest ładną miejscowością, z górującą sylwetką neobarokowego kościoła. Ale równie ciekawa jest odbudowana synagoga, w której obecnie urzęduje gminna biblioteka. Brak jakiejkolwiek informacji o samym zabytku, i gdyby nie charakterystyczna sylwetka, trudno byłoby rozpoznać wcześniejsze przeznaczenie budynku. Przed sklepem raczymy się zakupionymi smakołykami, a będący osobą towarzyską Generał wdaje się w dłuższą pogawędkę z właścicielem sympatycznego pieska, któremu nasza ekipa najwyraźniej przypadła do gustu. Zwiedzamy jeszcze wnętrze kościoła, gdzie zagaduje nas pan będący, jak się okazuje, organistą. Podziwia naszą determinację jako piechurów.

Ruszamy szosą na zachód, wkrótce zagłębiamy się w las drogą w kierunku wsi Wygoda. Robi się już szarówka, kiedy dochodzimy do leśniczówki Poschła. Szybka naleweczka dla wzmocnienia motywacji i ruszamy na ostatni w zasadzie odcinek dzisiejszej trasy - chcemy przechwycić żółty szlak i dojść do wsi Czechy z hutą szkła. Ku lekkiemu rozczarowaniu wkrótce wchodzimy między zabudowania Wygody - żółty szlak zgubił się gdzieś w zapadających ciemnościach. Wygoda to długa ulicówka, idziemy 2 km wsią ciemną i jakby nieco straszną. Mijamy szosę lubelską i w Lipówce żegnamy się z Generałem, Izą i Tomkiem, którzy zostawili tu swoje wehikuły. Nasza czwórka dochodzi do stacji w Pilawie – raczej skromnej, jak na tak węzłową stację, ale z kasą biletową i ławeczką, na której dopijamy nasze nalewki. Mamy 20 minut do odjazdu - pełny luz, który trochę tracimy, kiedy zapowiadają nasz pociąg. Podziemne przejście na peron jakiś dziwnym kaprysem projektanta wygląda jak długa, chyba ze stumertowa pochylnia, którą ostro kłusujemy pod górkę, bo pociąg właśnie wjeżdża na stację. Tym akcentem, wydłużającym nasz przebieg dzienny o te właśnie 100 m kończymy pozytywnie trzecią w tym roku wyprawę.


       Oziemkówka. Grupa "Pieszo przez Mazowsze" szykuje się do wymarszu.

 


 Droga do Borowia w zimowym krajobrazie wschodniego Mazowsza. 



Borowie. Klasycystyczny dworek z początków XIX w. Obecnie mieści się tu Urząd Gminy. 

 


 Krótka przerwa na posiłek i popitek pod potworkowatym kościołem w Borowiu.


Borowie. Gminny Ośrodek Kultury zdobi Wielki mural Marszałka. Zdjęcie Stefana Sz.


W drodze do wsi Słup. 

 


Odpoczynek we wsi Słup. Przed wojną nazywała się Barak... Zdjęcie Stefana Sz.



Malownicza zagroda pod Parysowem. Zdjęcie Ani S. 


Forsowanie torów kolejowych. W drodze do Parysowa. 



Płaczące wierzby pod Parysowem. 



Parysów był miastem przez ponad 300 lat. Nazwa pochodzi od Floriana Parysa, kasztelana zakroczymskiego, który lokował miasto w 1538 roku. Parysów utracił prawa miejskie w 1869 roku, ale zachował się zabytkowy układ ulic. Zdjęcie Stefana Sz.



Parysów. Neobarokowy kościół NMP. 

 


Zabytkowy koźlak pod Parysowem. 
 
 

W drodze do Wygody.



Nadchodzi już zmierzch...