Uczestnicy: Urszula P., Marlena F., Ania S., Stefan Sz., Andrzej S. Generał., Iza G., Tomek, Grzegorz B.
Relacja Stefana Sz.
Punkt startowy to tym razem dworzec autobusowy przy ul. Lubelskiej. Po chwilowym niepokoju, czy wszyscy chętni zapakują się do busika, usadawiamy się wygodnie i ruszamy w stronę Garwolina. Pewnym dyskomfortem jest tylko konieczność wysłuchania przez radio wywnętrzeń pewnego polityka, który zasłynął w zeszłym roku talentem organizacyjnym przy okazji wyborów prezydenckich. Przed Garwolinem dosiadają się jeszcze Iza, Tomek i Generał, debiutanci w ekipie "Pieszo przez Mazowsze". Nasi starzy przyjaciele, którym zamarzyło się ruszyć w Polskę w ciężkich czasach pandemii, dojechali do nas z Lublina. Wysiadamy wkrótce w Oziemkówce. Naczinaj, Wania... Ruszamy lekko pagórkowatym mazowieckim bezkresem. Ziemia jeszcze śpi pod śniegiem – śpiąca ziemia.. si beria- po Jakucku... ale czuje się, że wiosna już w blokach startowych. Póki co typowy mazowiecki krajobraz: przydrożny krzyż, samotne drzewo na polu, rzeczułka, której na szczęście nie trzeba forsować. Dochodzimy do Borowia - obowiązkowa wizyta w sklepie dla uzupełnienia napitków i zapasów. Tomek nabywa bochenek pysznego chleba, który wsuwamy wspólnie. Pierwsza naleweczka koło kościoła o raczej nienachalnej urodzie (z braku lepszego miejsca), ale chyba jeszcze nie oddanego do użytku, więc jakby bez grzechu. Atrakcją wsi jest ogromny portret Pana Marszałka Piłsudskiego na ścianie Domu Kultury, chociaż po prawdzie autor tego dzieła to drugim Matejką raczej nie będzie. Wkrótce skręcamy w leśną drogę, sporo mokrego śniegu, ale wbrew prognozom nagle pokazuje się pełne słońce i robi się całkiem gorąco. Droga przechodzi asfaltówkę, ale zaśnieżoną i prawie beż ruchu. Mijamy kilka przysiółków, każdy z nich nosi nazwę Słup, z kolejnymi literami alfabetu, jakby twórcom nazw zabrakło nagle inwencji. Co ciekawe, przed wojną nosiły one nazwy Barak – najwyraźniej w socjalizmie uznano, że staroświecki barak należy zastąpić bardziej nowoczesnym (?) słupem. Zaśnieżoną, pustą szosą i sosnowymi laskami idzie się całkiem miło, ale dochodzimy wkrótce do głównej szosy wiodącej do odległego o trzy kilometry Parysowa. Nikomu nie uśmiecha się marsz obok chlapiących błotem pojazdów, idziemy więc boczną drogą, nieco pochopnie, jak się okazuje później, bo wydłużamy trasę o jakieś dwa kilometry. Na końcu wsi popasik, naleweczka i pierwszy zwiastun wiosny: klucz ptaków na niebie, chociaż lecących w nieco dziwnym kierunku, na południowy zachód. Trudno ustalić gatunek, niektórzy twierdzą, że to bociany, wedle innych żurawie. Niech już zostaną nierozpoznane, ścisła naukowość zabija poezję.
Ponieważ naszym następnym celem jest Parysów, musimy przekrzalować około półtora kilometra i sforsować tor kolejowy. Na horyzoncie majaczy już masywna sylwetka kościoła w Parysowie, wchodzimy między opłotki-po drodze widoczek jak z Chełmońskiego-babuleńka wsparta na imponującym kiju, przypominającym nieco japoński kij podróżny zwany bo. Pozdrawiamy ją uprzejmie jak wszystkich, ale nie odpowiada, tylko lustruje nas uważnie przenikliwym wzrokiem.
Parysów jest ładną miejscowością, z górującą sylwetką neobarokowego kościoła. Ale równie ciekawa jest odbudowana synagoga, w której obecnie urzęduje gminna biblioteka. Brak jakiejkolwiek informacji o samym zabytku, i gdyby nie charakterystyczna sylwetka, trudno byłoby rozpoznać wcześniejsze przeznaczenie budynku. Przed sklepem raczymy się zakupionymi smakołykami, a będący osobą towarzyską Generał wdaje się w dłuższą pogawędkę z właścicielem sympatycznego pieska, któremu nasza ekipa najwyraźniej przypadła do gustu. Zwiedzamy jeszcze wnętrze kościoła, gdzie zagaduje nas pan będący, jak się okazuje, organistą. Podziwia naszą determinację jako piechurów.
Ruszamy szosą na zachód, wkrótce zagłębiamy się w las drogą w kierunku wsi Wygoda. Robi się już szarówka, kiedy dochodzimy do leśniczówki Poschła. Szybka naleweczka dla wzmocnienia motywacji i ruszamy na ostatni w zasadzie odcinek dzisiejszej trasy - chcemy przechwycić żółty szlak i dojść do wsi Czechy z hutą szkła. Ku lekkiemu rozczarowaniu wkrótce wchodzimy między zabudowania Wygody - żółty szlak zgubił się gdzieś w zapadających ciemnościach. Wygoda to długa ulicówka, idziemy 2 km wsią ciemną i jakby nieco straszną. Mijamy szosę lubelską i w Lipówce żegnamy się z Generałem, Izą i Tomkiem, którzy zostawili tu swoje wehikuły. Nasza czwórka dochodzi do stacji w Pilawie – raczej skromnej, jak na tak węzłową stację, ale z kasą biletową i ławeczką, na której dopijamy nasze nalewki. Mamy 20 minut do odjazdu - pełny luz, który trochę tracimy, kiedy zapowiadają nasz pociąg. Podziemne przejście na peron jakiś dziwnym kaprysem projektanta wygląda jak długa, chyba ze stumertowa pochylnia, którą ostro kłusujemy pod górkę, bo pociąg właśnie wjeżdża na stację. Tym akcentem, wydłużającym nasz przebieg dzienny o te właśnie 100 m kończymy pozytywnie trzecią w tym roku wyprawę.
Oziemkówka. Grupa "Pieszo przez Mazowsze" szykuje się do wymarszu.
Borowie. Gminny Ośrodek Kultury zdobi Wielki mural Marszałka. Zdjęcie Stefana Sz.
W drodze do wsi Słup.
Parysów był miastem przez ponad 300 lat. Nazwa pochodzi od Floriana Parysa, kasztelana zakroczymskiego, który lokował miasto w 1538 roku. Parysów utracił prawa miejskie w 1869 roku, ale zachował się zabytkowy układ ulic. Zdjęcie Stefana Sz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz