poniedziałek, 10 października 2016

11.06.2016 - PIĘĆDZIESIĄTKA W GÓRACH ŚWIĘTOKRZYSKICH: Orzechówka - Gołębiówka - Skorucin - Kamienna Góra - Święta Katarzyna - Łysica - Kakonin - Podlesie - Huta Szklana - Święty Krzyż - Trzcianka - Paprocice - Zamkowa Wola - Wiśniowa - Łagów (50.0 km)

Uczestnicy: Artur K., Adam O., Krzysztof B., Ewa B. (od Świętej Katarzyny), Joanna P. (od Świętej Katarzyny)

Jest 5.20, dzwoni budzik. Przez dłuższy czas w namiotach zalega cisza, w końcu wszyscy wstają. Pięć godzin wcześniej popijaliśmy z naszymi gospodarzami, Emilką i Jankiem, wino na ganku (w tym miejscu bardzo im dziękuję za gościnę), teraz popaduje, jest chłodno i ponuro, poranki są zawsze najtrudniejsze, ale 50 kilometrów wymaga poświęceń. Bez słowa zwijamy namioty, pakujemy się i wychodzimy. Adam będzie maszerował bez plecaka: za pasem koszula na zmianę, na sznurku butelka z wodą, w rękę siatka z jedzeniem.
6.08, ruszamy. Orzechówka, z której startujemy, jest położona w Paśmie Sieradowickim, zespole niezbyt wysokich wzniesień na północ od Gór Świętokrzyskich. Widok na Święty Krzyż i większość głównego grzbietu gór budzi w nas niekłamany zachwyt. Przed Kamienną Górą pieczemy na ognisku kiełbaski i pijemy herbatę. To nasze śniadanie. Wychodzi słońce, jak na dłoni widać trasę, którą mamy do przejścia. Godzina marszu w dół i jesteśmy w Bodzentynie. To urocze niewielkie miasteczko należało przez setki lat do biskupów krakowskich. Ma dwa rynki, piękny kościół z ołtarzem, który kiedyś stał w Kościele Mariackim w Krakowie i ruiny zamku biskupiego oraz zabytkową drewnianą zagrodę. Ale może najważniejsza jest sama atmosfera tego miejsca - małego sennego miasteczka, które zachowało swój lokalny koloryt i specyficzną kulturę. O 10 ruszamy w dalszą drogę, mamy już spore opóźnienie. Tuż za Bodzentynem rozpoczyna się granica Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Niebieski szlak wiedzie przez Miejską Górę i malownicze podmokłe Łąki Miłości, a potem zalesione zbocza pasma Łysogór.
Przy sadzawce przy Świętej Katarzynie, w miejscu styku niebieskiego szlaku z czerwonym dołączają do nas Ewa i Asia. Zrobiliśmy do tej pory 17 km, jedną trzecią trasy. Pijemy herbatę, raczymy się koreańską wódką ryżową, którą przywiozła Asia, jemy i o 14 ruszamy w dalszą drogę. Droga wiedzie teraz pod górę. To popularne miejsce wśród turystów, na Łysicę, najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich maszerują setki osób. Za Łysicą ludzi już nie ma. Schodzimy z głównego grzbietu i podążając czerwonym szlakiem dochodzimy do południowej granicy parku. W Kakoninie przy zabytkowej chacie jesteśmy o 16. Zrobiliśmy zaledwie połowę trasy i już jest wiadomo, że do Łagowa na czas nie dotrzemy. Ewa dzwoni do schroniska w Łagowie i informuje kierowniczkę, że będziemy koło północy. Wiemy dobrze, że nie będzie z tego powodu szczęśliwa. Kolejny dłuższy odcinek biegnie podnóżem grzbietu Łysogór granicą lasu. Wychodzi słońce, rozmawiamy o naszych ulubionych filmach, aktorkach i aktorach, o scenach tańca w filmie. Z Huty Szklanej droga biegnie pnie się na Łysą Górę.  O 19.40 docieramy do platformy widokowej pod Świętym Krzyżem. Jakby przed nami ukazała się nasza mała Polska w jej nizinnym wydaniu, małe wsie, pola, domki. Wszystko dobrze nam znane, ale jednak inne: majestatycznie pogrążone w bezruchu w promieniach słońca, pozbawione codziennej przypadkowości, wypiękniałe... Jakbyśmy mieli przed sobą nie kawałek naszego kraju, ale jej platońską ideę...
Kilometr dalej i jesteśmy przy klasztorze w Świętym Krzyżu. Minęła już 20, Słońce zmierza ku zachodowi. W klasztorze trwają przygotowania do jakiejś uroczystości. Spacerujemy po krużgankach, zaglądamy do zakrystii, zachwycamy się gotyckimi nagrobkami. To miejsce piękne, zwłaszcza o tej porze dnia, gdy jest cicho i pusto. Mam wrażenie, że nagle przeniosłem się do Włoch, że siedzę na szczycie wysokiej góry w Toskanii i za chwilę poproszę zakonników o nocleg, a oni zapytają mnie skąd przybywam i mnie ugoszczą.
Na stołach przy klasztorze urządzamy sobie ostatni już posiłek. Brat oblat przekonuje nas o sile boskiego miłosierdzia: zagubił się w życiu, pobłądził, ale Pan Bóg pokazał mu, co w życiu jest ważne. On tę boskość w sobie niesie, od paru miesięcy nie pije i nie ćpa, jest szczęśliwy. My to jego szczęście czujemy, ale wkrótce  mówi już nie o Bogu, tylko o wszechwładnym szatanie i egzorcyzmach i chyba przestajemy go rozumieć. Musimy się żegnać, zostało nam jeszcze kilkanaście kilometrów.
Zapada zmrok, wyjmujemy latarki. Droga wiedzie przez gęsty las, lekko w dół. Robi się zupełnie ciemno, jest bardzo cicho, nie ma wiatru. Za Trzcianką znów pod górę i znów w dół do Paprocic. Minęła 22. W Paprocicach odbijamy od szlaku i kierujemy się szosą na południe. Kolejne kilometry i kolejne miejscowości: Zamkowa Wola, Wiśniowa. Już nie ma ani ciszy, ani ciemności. Z oddali atakują wściekłe światła, na szosie coraz więcej samochodów, dobiegają coraz głośniejsze rytmy disco polo. W Łagowie trwa jakaś impreza. Czy ktoś na nas czeka w schronisku? Dzwonimy, proszą, abyśmy się pośpieszyli. Zbliża się północ. Łomot disco polo staje się nie do zniesienia.
Powoli dochodzimy do Łagowa. Disco polo króluje, wokalista śpiewa na bis: "Ale..., Ale... Aleksandra, ale, ale ale ładna! Ale, ale, ale skromna, ale, ale, ale... seks bomba!". Utwór o Aleksandrze kończy imprezę, samochody odjeżdżają, znów robi się cicho, ludzie wracają do domów. Piętnaście po północy meldujemy się w recepcji schroniska. Pani recepcjonistka oczekuje nas racząc się wódeczką z koleżanką  Licznik krokomierza wskazuje 49 976 m. Do pięćdziesiątki brakuje 24 metrów, mniej więcej tyle ile droga z recepcji na schody. Gdy dochodzimy do pokoju, rozpoczynamy  pięćdziesiąty pierwszy kilometr. Ale już go nie zrobimy. Kładziemy się łóżkach, Artur wyjmuje katalońskie wino. Możemy świętować.



Orzechówka, godzina 5.35. Czas wstawać!



Godzina 6.07. Za chwilę ruszamy!



Okolice Kamiennej Góry. Widok na Góry Świętokrzyskie.


Godz. 7.31. Lotne ognisko przydrożne. Zdjęcie Krzysztofa.



Bodzentyn. Kościół p.w. NMP. Detale ambony.



Bodzentyn. Kościół p.w. NMP. To ten obraz zdobił niegdyś ołtarz główny wawelskiej katedry.



Okolice Bodzentyna, wejście do Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Godz. 11.09.



Łąki Miłości. Godz. 12.05.



Ewa dzwoni... Gdzie jesteście? Na Łące Miłości. (Zdjęcie Krzysztofa)



Adam w oczekiwaniu na hasło do wymarszu.



Święta Katarzyna. Dziewczyny dołączają, czyli stół nabiera kolorów. Godz. 13.21. Zdjęcie Krzysztofa.




Na Łysicy. Godz. 14.59. Mamy za sobą połowę drogi. Zdjęcie Krzysztofa.



Krzyż na Łysicy



Zabytkowa chata w Kakoninie. Godz. 16.11. 



Okolice Podlesia. 



Huta Szklana. Widok na pasmo Łysej Góry. Jest już 18.08.



Okolice  Huty Szklanej.. Zdjęcie Joasi. 



Hermeneuta i fenomenolog na wspólnej drodze. Zdjęcie Krzysztofa. Tytuł, który nadał, nawiązuje do filozoficznej dyskusji na temat poznania, którą toczył Adam (opowiadający się za ujęciem fenomenologicznym) z autorem tych słów (zwolennikiem podejścia hermeneutycznego). Właśnie podchodzimy na Święty Krzyż.  


Zapierający dech w piersiach widok z platformy widokowej pod Świętym Krzyżem. Godz. 19.42.



Zdjęcia pamiątkowe na platformie widokowej pod Świętym Krzyżem. W różnych konfiguracjach, bez Adama, który gdzieś się zawieruszył.



Widok spod świętego Krzyża. Panoramiczne zdjęcie Joasi. 


Święty Krzyż. Pobenedyktyński zespół klasztorny. Minęła 20. O tej porze jest tu pusto i cicho. A my mamy jeszcze 15 km.



Klasztor na Świętym Krzyżu. Renesansowy nagrobek. 

3 komentarze:

  1. Ach kieleckie, jakie cudne... Świetna ekipa, piękna trasa sprzyjająca pogłębianiu więzi i ciekawym dyskusjom. A na końcu wszystko okraszone rytmem disco polo - czyli jesteśmy w domu ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Przez dłuższy czas w namiotach zalega cisza" - słyszę jeszcze tę ciszę, ciszę kontrolowaną, przedłużaną rozpaczliwie, później już tej ciszy nie mógł nawet namierzyć satelitarny namiot Grzesia i Artura. Adam pod stodołą zdawał się przygarnięty przez sen najczulej. Ja zupełnie nadaremno przyzywałem w desperacji Morfeusza, a jeśli z nieba zleciał, to najpewniej wpadł do studni obok której dopełniały się moje godziny męki i nasłuchiwania matki ziemi, raz jednym, raz drugim uchem.

    Butelka na sznurku - dobrze żeś, Grzesiu, odnotował to zjawisko, które tkwi w pamięci do dzisiaj. Ta butelka była jakimś wyzwaniem, punktem ascezy - na pewno, ale przecież jeszcze czegoś. "Kosmos" Gombrowicza posłużyć nam winien za mapę. Adam, przyznaj się, coś chciał przez butelkę na sznurku przekazać ;)

    Ale ja również wspominam Wasze plecaki, Panowie, Grzegorzu i Arturze. Mega-plecaki. Ciała tutaj niewiele mają do rzeczy, to duchowe sprawy. Jedynie Duchy szlachetne z takimi plecakami są w stanie przejść 50km. A Grześ, podchodzący pod Łysicę ze ściśniętą mapą, jakby brewiarzem, chociaż wydawał się zmęczony, ale to chwilowe złudzenie i, jestem pewien, gdyby mijał nas Syzyf toczący głaz, uzyskałby pomoc w swej absurdalnej przygodzie - nawet w postaci kubka herbaty, przy której nektar bogów stawał się marną cieczą.

    Pozdrowienia z Gór Świętokrzyskich
    Krzychu

    OdpowiedzUsuń
  3. "Na stołach przy klasztorze urządzamy sobie ostatni już posiłek. Brat oblat przekonuje nas o sile boskiego miłosierdzia: zagubił się w życiu, pobłądził, ale Pan Bóg pokazał mu, co w życiu jest ważne. On tę boskość w sobie niesie, od paru miesięcy nie pije i nie ćpa, jest szczęśliwy. My to jego szczęście czujemy, ale wkrótce mówi już nie o Bogu, tylko o wszechwładnym szatanie i egzorcyzmach i chyba przestajemy go rozumieć. Musimy się żegnać, zostało nam jeszcze kilkanaście kilometrów." - Złoty Gregory dla Ciebie za ten fragment! :)

    OdpowiedzUsuń