Nocą można przepychać kolejne "dobre" ustawy, jak ma to ostatnio w zwyczaju Sejm, ale można również chodzić po lesie w poszukiwaniu punktów kontrolnych. To drugie wydaje się przyjemniejsze. Coroczne nocne manewry Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich odbywają się już od kilku lat, wzbudzając coraz większe zainteresowanie, ale my na takiej imprezie debiutujemy. Nakłoniła nas do tego Mysza, za co jesteśmy jej bardzo wdzięczni. Tworzymy grupę o wdzięcznej nazwie "Mysie Bobki". Niezbyt ufni w nasze zdolności orientacji w ciemnościach wybieramy łatwiejszą trasę "beskidzką" (bardziej doświadczeni uczestnicy mogą wybrać trasę tatrzańską , alpejską a nawet himalajską - różnią się one długością i trudnością w znajdowaniu punktów. Rano w sobotę organizatorzy informują, że manewry odbywają się w okolicach Pilawy. Godzina naszego startu: 18.50.
W Pilawie jesteśmy po 17. Na ulicy widać nieprzebrane tłumy ludzi: maszerują w tym samym kierunku co my, do pobliskiej szkoły, lub też udają się na punkt startowy. Meldujemy się w szkole, w biurze zawodów. Stoimy cierpliwie w kolejce do stolika, gdzie dają nam kartę zawodów, tabliczkę czekolady i regulamin. Do zaliczenia mamy 16 punktów kontrolnych, ulokowanych na drzewach, tzw. lampionów. Należy kredką spod lampionu wypisać kod do karty. Mamy na to 300 minut, za spóźnienia są punkty karne. Nieznalezienie lampionu i brak wpisu do karty karany jest 90 punktami. Organizatorzy rozstawili też punkty zmyłkowe, tzw. punkty stowarzyszone, które położone są w pobliżu punktów kontrolnych - ich wpisanie do karty jest karane 25 punktami. Wizyta w sklepie, drobne zakupy i ruszamy do punktu startowego!
W punkcie startu, oddalonym od centrum Pilawy, o kilometr, kolejne grupy w kilkuminutowych odstępach ruszają w trasę. W końcu nasza ekipa przez niejakiego Pingwina poproszona na start. Pingwin wręcza nam mapę w skali 1:25 000 i informuje, jak wpisywać kody z punktów kontrolnych na kartę. Zapalamy czołówki i z piętnastominutowym opóźnieniem ruszamy! Jest 19.05.
Punkt kontrolny numer 1, niejako na rozgrzewkę, jest bardzo łatwy do odnalezienia. Znajduje się 500 metrów od startu, tuż przy drodze. Nie można go przeoczyć, bo kłębi się przy nim tłumek widocznych z daleka uczestników. Idziemy dalej, skręcamy, zagłębiamy się w las, znów skręcamy. Szukamy punktu numer 2. Rozchodzimy się po lesie w miejscu, gdzie naszym zdaniem powinien się znajdować, ale go nigdzie nie widać. Mijają minuty i nic. W końcu komuś z nas udaje się go wypatrzeć, z drogi jest niewidoczny. Mamy punkt numer 2, łapiemy bluesa, jest dobrze. Idziemy dalej pewnym krokiem. Widok dziesiątek światełek czołówek osób maszerujących po lesie w różnych kierunkach i łyk gorzkiej żołądkowej wprowadzają nas w świetny nastrój. Punkty 3, 4 wymagają kluczenia po lesie, ale ostatecznie dość szybko je odnajdujemy. Punkt 5 wymaga przedzierania się przez krzaki i nie jest łatwy do odnalezienia, ale pomagają nam w tym jakieś dziewczyny, które też go szukają. No a potem wspinamy się na wysoką wydmę w poszukiwaniu punktu 6. Chodzimy w licznym gronie po lesie przez pół godziny, ale lampionu ani śladu. Wracamy, raz jeszcze wspinamy się na wydmę, wszystko na nic. Mijają kolejne minuty i nie ma wyjścia, musimy iść dalej, może lampion ukradli, może go zwiało? Wracamy, ale po drodze gubimy orientację, Adam krzyczy, że idziemy w złym kierunku, rzut oka na kompas wskazuje, że ma rację. Zaliczamy punkt 7, z punktem 8, ukrytym głęboko między wydmami, mamy kłopot i ostatecznie, jak się potem okazało, znajdujemy jedynie punkt stowarzyszony, co nas kosztuje 25 pkt karnych. Do punktu 9 prowadzą nas dziesiątki światełek. Trzy kolejne punkty wymagają kluczenia po lesie, ale łatwo je znajdujemy. Większy problem sprawia nam punkt 13, którego szukamy kilkanaście minut. Wychodzimy na szosę w pobliżu Huty Garwolińskiej i pozostają nam już do odnalezienia tylko trzy punkty. W ferworze poszukiwań zapomnieliśmy o kontroli czasu i nagle okazuje się, że minęła już 1 w nocy. Regulaminowe pięć godzin minęło jak z bicza. Na pewno dostaniemy punkty karne za spóźnienie. Mamy problemy, nie możemy znaleźć przecinki, a potem punktu 15 szukamy nie tam gdzie trzeba i tracimy 20 minut. Punkt 16, ostatni, ma kilka punktów stowarzyszonych, ale dzielnie odnajdujemy ten właściwy. Uf, możemy gnać do mety. Brakuje nam jednego punktu kontrolnego, mamy spóźnienie, ale generalnie poszło nam nieźle. Wpisują nam godzinę powrotu i zabierają kartę. Bierzemy po kiełbasie, w kotle przy ognisku czeka herbata...
Zabawa była przednia i w drodze powrotnej do domu obiecujemy sobie stawić się na kolejną edycję manewrów. Następnego dnia sprawdzamy wyniki. Dostaliśmy 187 punktów karnych i w naszej grupie zajęliśmy 6 miejsce na 42 zespoły. Pozostało uczucie niedosytu: gdybyśmy odnaleźli punkt 6, wygralibyśmy. Ale, prawdę mówiąc, wyniki nie są istotne. Chodzi o zabawę i nocny spacer po lesie. Polecam wszystkim miłośnikom lasów, marszów i łamigłówek.
W oczekiwaniu na start (zdjęcia, te i następne, dzięki uprzejmości Myszy)
Chwila zadumy przy punkcie kontrolnym.
Kolejny punkt kontrolny.
Nasza karta startowa z pierwszymi punktami kontrolnymi.