środa, 25 lutego 2015

Uszanowanie!
Chodziło się trochę przez ostatnie miesiące, hmmm... Co sobotę to samo: 3–9 zaspanych głów przy dworcowej kasie, w pociągu i w końcu na szlaku, tym upragnionym i wymarzonym. Czy słońce świeciło i szumiały trawy, czy świat stał w chmurach i śniegu – szliśmy! Zaczęliśmy niewinnie, od 15 kilometrów, potem jakoś tak samo z siebie zrobiło się ich 20, 25, a ostatnio stuknęło nam 32 bez 200 metrów. Skład bywał zmienny, tak jak tempo, a nawet kierunek marszu, ale zawsze ochoczy do kroczenia naprzód, wygłodniały przygód, nowych rewirów i pigwówki;) Chociaż reguły bywają bezlitosne i skład "na wyjściu" może różnić się od tego "na wejściu", a człowiek po marszu być zupełnie innym człowiekiem, niż przed marszem, nikt nie pęka! W sobotę nowa wycieczka. Wiosna w płuca i... idziemy!
Anka S.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz