Uczestnicy: Ula P., Anna S., Artur K., Grzegorz B., Stefan S.
Relacja Stefana Sz.
Pierwsza wyprawa roku 2021 zapowiada się z przytupem. Długość trasy to 28 kilometrów z możliwością wydłużenia, w przeciwieństwie do krótkiego styczniowego dnia, którego nie da się wydłużyć w żaden sposób. Dojazd do punktu startowego nie trwa więc długo - autobusem miejskim 733 docieramy do Młochowa.
Pierwszy obiekt na trasie to zespół pałacowo-parkowy w Młochowie. Styl klasycystyczny, początek XIX w. Zgodnie z ówczesną modą, odwrócony d...do ludu, t..j. frontem do parku, tyłem do wsi. Po wojnie przez pewien czas funkcjonowało tam przedszkole, potem go odnowiono, obecnie w coraz większej ruinie, przez wybite szyby widać obłażące z farby ściany i liczne flaszki po miejscowej ambrozji, winku owocowym, którym raczyła się zapewne miejscowa ludność. Ogromny park przechodzi niepostrzeżenie w Las Młochowski, nasz punkt startowy. Uprzedzając wypadki, pierwsza trasa tego roku upływa pod znakiem „spotkań z ciekawymi ludźmi”. Póki co, zagłębiamy się w las Młochowski, gdzie znajdują się dwa rezerwaty: Młochowski Grąd i Młochowski Łęg, ale zimowa aura i śnieg nie pozwala w pełni napawać się bogactwem przyrody - podziwiamy za to ogromne drzewa w Lesie Młochowskim rosnące wzdłuż urokliwej alei, zapewne kiedyś drodze dojazdowej do pałacu. We wsi Krakowiany spotykamy biegacza, któremu zimno i śnieg nie przeszkadzają najwyraźniej w joggingu. Mówi, że biega w ramach protestu antcovidowego. Pyta nas żartobliwie, w którą stronę do Warszawy (pokazujemy, że w lewo). My sami skręcamy na zachód, w stronę Żelechowa. Droga wiodąca zielonym szlakiem nie jest najlepsza, oblodzona i śliska. Nogi rasjeżdżajutsa, jak pewnym rosyjskim dowcipie. Ale oto już pierwsze zabudowania Żelechowa i idziemy prawie 2 km. normalnym miejskim chodnikiem, jak przystało na białych ludzi. Obowiązkowy przystanek sklep, szybki rzut oka na XVI -wieczny miejscowy kościółek, trochę nietypowy jak na późny gotyk, za to z pięknym obrazem Matki Boskiej. Zabudowania Żelechowa przechodzą płynnie w zabudowania sąsiedniego Ojrzanowa, gdzie do obejrzenia jest XIX-wieczny pałac projektu Władysława Marconiego, początkowo własność rodziny Dziewulskich,, potem Zielińskich, którzy przekazali go stowarzyszeniu PAX, obecnie w rekach prywatnych. Ponieważ musimy zboczyć nieco z naszej trasy, pada propozycja szybkiego rzutu okiem na zabytek i wycofania na z góry upatrzone pozycje. Dziewczynom marzy się jednak poranna kawa, zmierzamy więc w stronę lewego skrzydła, gdzie widać palące się światło, i wkrótce okazuje się, że być może będzie to najtrafniejsza decyzja podjęta w tym roku. Na nasze spotkanie wychodzi pan z długą siwą brodą i inteligentnym spojrzeniem. Okazuje się, że to pan Wojciech, obecny właściciel pałacu. Szybko nawiązujemy rozmowę, okazuje się, że mamy wiele wspólnych zainteresowań, wśród których na pierwsze miejsce wybija się szeroko pojęta tematyka wschodnia. Potem zwiedzamy pałac, obecnie hotel. Szczęki opadają, bo wnętrza są utrzymane są w stanie idealnym-marmury, posadzki z cennego drewna, szerokie schody, kolumny... A pokoje...nawet te najtańsze przypominają bizantyjskie apartamenty, szerokie łoża z baldachimem, ogromne łazienki... Nie ukrywamy zachwytu i nawet nieśmiało snujemy plany urządzenia tutaj spotkania naszej ekipy na podsumowanie dokonań roku 2020. Pan Wojtek, z którym czujemy się już trochę zaprzyjaźnieni i który jest osobą bardzo bezpośrednią, na stwierdzenie, że nie bardzo nas stać na takie luksusy, odpowiada, że wyglądamy tak pięknie biednie, że na pewno jakoś się dogadamy. Pokrzepieni na duchu i ciele ruszmy w dalszą drogę, zaopatrzywszy się przedtem w liczne smakołyki (przetwory owocowe, domowe wina, konfitury) których sympatyczny gospodarz ma cały skład. Trzymając się wciąż zielonych znaków kierujemy się doliną Utraty w stronę lasów Skulskich. Jest zimno, mokro i mglisto, a wkrótce robi się jeszcze bardziej zimno, mokro i mglisto, z naciskiem na słowo „mokro”: szlak przecina niewielką rzeczułkę o trochę dwuznacznej nazwie Pisia. Normalnie jest to ciek półmetrowej szerokości, ale po ostatnich opadach śniegu zmienił się w rozlewisko. Zanim zdecydujemy się, czy forsować to w bród czy szukać suchego miejsca, większość z nas ma już przemoczone buty i po prostu przechodzimy jak leci, kierując się w stronę pobliskich domostw, chociaż nie jest to słuszny kierunek. Na szczęście znajdujemy widoczną na mapie drogę w kierunku wsi Skuły i znajdujemy nasz szlak, trochę przypadkowo, bo poprowadzono go inaczej, niż pokazuje mapa. Pytamy o drogę napotkanego mężczyznę, on sam nie bardzo wie, ale i tak największe zainteresowanie budzą prowadzone przez niego dwa kudłate psy, każdy wielkości sporej owcy, bardzo spokojne na szczęście. W zapadającej już ciemności docieramy do Skuł, robimy mały postój i degustację płynów rozgrzewających, bardzo nieprzystojnie, bo przy stoliku na terenie XIV-wiecznego kościoła.
W dalsza drogę, już po ciemku, ruszamy szosą Skuły- Grzegorzewice. W Grzegorzewicach jest kolejny, XIX -wieczny pałac (jakoś nam ten dzień upływa pod znakiem pałaców). Niestety brama jest zamknięta, w ciemności majaczy tylko jakieś oświetlone okno. Tak więc, pocałowawszy klamkę, kierujemy się w jedynie słusznym kierunku, t.j szosy do Mszczonowa. Czeka nas niestety 6 km szosowania. Piosenka „Jak dobrze nam głęboką nocą wędrować jasną wstęgą szos” powstała jednak przed nastaniem boomu motoryzacyjnego. Koniec lasu, przejście nad autostradą A-2 i już przedmieścia Mszczonowa i najbardziej wredny odcinek dzisiejszej trasy (z całym szacunkiem do „mokrego” forsowania rzeczki Pisi), wśród ponurych, gigantycznych magazynów różnych sieci handlowych, z całymi tabunami TIR-ów, na szczęście dziś głównie stojących. Jeszcze kawałek miastem, nieco jakby sympatyczniejszym, i już rynek z przystankiem autobusowym. Koniec, w dzisiejszych okolicznościach przyrody trasa wyciągnęła się do 34 km. Zamiast planowanego busika o 18.10 musimy czekać na ostatni o 20.00. Na czarną godzinę zachowaliśmy jeszcze rum i węgierską śliwkóweczkę, a ponieważ po 34 km wydaje się, że ta godzina właśnie nadeszła, pozostałe do odjazdu busa pół godziny poświęcamy na degustację. Po 20.00 chwila niepewności, przyjedzie czy nie... (pada propozycja, że jakby co, to tylko 12 km do Żyrardowa, do stacji kolei żelaznej...). Na szczęście przyjeżdża, pakujemy się do ciepłego pojazdu, wysiadka na Al.Krakowskiej. Trochę czuje się te kilometry ( z czego połowa w przemoczonych butach), ale warto było, mamy superciekawy kontakt w Ojrzanowie. Na pewno tam kiedyś wrócimy.
Pałac w Młochowie. Wybudowany w 1804 roku dla Walentego Sobolewskiego. Nakierowany, zgodnie z ówczesną modą na park, odwrócony od wsi. Czterokolumnowy portyk to tylko dekoracja, wejście jest od drugiej strony.
Nasza grupa gotowa do wymarszu. W tle oficyna pałacu w Młochowie.
W pobliżu pałacu rozciąga się wspaniały park. Założony w połowie XIX wieku, został gruntownie przekształcony przez słynnrgo projektanta ogrodów Waleriana Kronenberga.
Malownicza droga przez Młochowski Las
Podążamy w stronę Żelechowa.
Żelechów. Kościół Zwiastowania NMP, późnogotycki, wielokrotnie przebudowywany.
Pałac w Ojrzanowie. Wybudowany pod koniec XIX wieku przez Władysława Marconiego. Obecnie gustownie urządzony ośrodek konferencyjno-wypoczynkowy.
Po wejściu do pałacowej restauracji czekały na nas liczne lokalne przysmaki. Zdjęcie Uli.
Uroczy pan właściciel pałacu w Ojrzanowie i nasza grupa.
Dramatyczne poszukiwania przeprawy przez rzeczkę Pisię, która w tej porze roku rozlewa się bardzo szeroko.
Okolice Pieńków Zarębskich. Zdjęcie Uli.
Chwila odpoczynku. Musimy się śpieszyć. Ściemnia się.
Piękny, drewniany kościółek pw. św. św. Piotra i Pawła w Skułach. Wybudowany w XVII w.