Kolej wciąż potrafi zaskakiwać. Pociąg do Warki na dobre utknął na stacji Warszawa Zachodnia. Miły głos zapowiada, że odjedziemy za dziesięć minut, potem że za dwadzieścia, wreszcie że za pół godziny... Wściekli pasażerowie żądają informacji od konduktora. Konduktor tłumaczy, że nic się nie stało, po prostu popsuły się rozjazdy... Sorry, taki mamy klimat.
Z półgodzinnym opóźnieniem docieramy do stacji Krężel. Drogę do wsi, drzewa, pola, chaty pokrył szron. Szarozielonkawy krajobraz spowija mgła. Idziemy bocznymi drogami w stronę Budziszynka, mijając sady owocowe i rzadkie domostwa. Cały teren od Grójca po Górę Kalwarię to od czasów królowej Bony jeden wielki sad - ponoć największy w Europie. Osobę, która wybierze się w te rejony po raz pierwszy, może zaskoczyć niemal zupełny brak lasów, pól i łąk, a także typowych dla Mazowsza dużych wsi. Mam uczucie dojmującej pustki, nie ma tu nic z tego, co charakteryzuje mazowiecki, a nawet polski krajobraz: nie ma drzew, nie ma łąk, nie ma dużych wsi. Nie ma nawet sklepów! W Budziszynku szukamy dworku, który - jak wskazuje mapa - powinien tu się znajdować. Dworek okazuje się dziwnym budynkiem o smukłym kształcie. Zapewne został zniszczony w czasie wojny, pozostał z niego niewielki fragment. Nie dysponuję żadną informacją o jego pochodzeniu . Nie ma o nim wzmianki w żadnym znanym mi dziele, obiekt nie figuruje również w spisie zabytków na portalu zabytek.gov.pl.
6 kilometrów na zachód znajduje się Falęcin. Na przeciwko okazałego pałacu znajdujemy wreszcie sklep. Czego tu nie ma: kupujemy kiełbasę, ogórki kiszone, cytrynówkę i trzy kremówki. Konsumujemy te specjały na ławeczce przed sklepem. Temperatura dobrze poniżej zera, rozgrzewamy się cytrynówką. Wdajemy się w rozmowę z mieszkańcem, poznajemy historię pałacu, który wcześniej był szkołą, potem miejscem spotkań towarzyskich, a teraz został odnowiony i ma prywatnych właścicieli, którzy mają biznesy w Warszawie. Nasz rozmówca narzeka: nie ma tu perspektyw, nie ma pracy, wszyscy stąd uciekają. Jest mechanikiem samochodowym, ale ponieważ w warsztacie zarabiał osiem złotych na godzinę, więc zatrudnił się w zakładzie produkującym meble. I zapewne dla podreperowania budżetu uczestniczył w nielegalnych ustawianych walkach typu MMA: organizowała je miejscowa mafia, walki odbywały się po stodołach i można było w nich na szybko zarobić dwa tysiące. Ale również stracić zdrowie. Atmosfera robi się ciężka: i oto nagle ku naszemu zdumieniu pojawia się pani ze sklepu z gorącą herbatą i świeżo upieczonym ciastem! Szczerze mówiąc nie przypominam sobie takiego przyjęcia. Nawet na Ukrainie.
Po kolejnych pięciu kilometrach docieramy do dworu w Kociszewie. Niewiele tam widać: dwór należy do SGGW. Portier jest nieubłagany: bez zgody dyrektora nie wejdziemy, a zza ogrodzenia niewiele widać. Pałac i teren wokół zostały w ostatnich latach doczekały się remontu i zapewne warto poprosić dyrektora o zgodę.
Trzy kilometry dalej w Krobowie mijamy kolejny warty obejrzenia dwór. Już dawno zapadł zmrok, dwór i całą okolicę spowija ciemność. Temperatura spada, wzmaga się wiatr. Dwa kilometry dalej zaczyna się Grójec.
Grójec. Mam słabość do tego miejsca, które - podobnie jak cała okolica - mało przypomina Mazowsze. Ład architektoniczny i bogactwo wykracza poza przeciętną mazowiecką. Grójec bardziej przypomina miasteczka wielkopolskie czy czeskie, zabudowa jest zwarta i uporządkowana, mało tu miejsc opuszczonych. Nie wszyscy wyrażają entuzjazm. Ksiądz, którego spotkaliśmy przy zabytkowym kościele św. Mikołaja, jest bardziej sceptyczny. Znane na Mazowszu zawołanie: zachowuj się przyzwoicie, bo nie jesteś z Grójca, mówi, jego zdaniem, wiele o mieszkańcach, ludziach skoncentrowanych na sobie i nieco nieokrzesanych. No dobrze, w Grójcu mieszkają ludzie twardzi, którzy osiągnęli sukces własną ciężką pracą, tu - przepraszam za wyrażenie - wartości lewicowe raczej nie są w cenie. Miasto jest mekką wolnej inicjatywy, ostoją konserwatyzmu. Taki mazowiecki dziki zachód na dobre i na złe. W barze "Pod zegarem" przy rynku zamawiamy strogonowa i rosół.
Krężel. Sad pokrył szron.
Budziszynek. Dwór, zapewne fragment większego budynku. Z pewnością powstał przed wojną, ale niewiele o nim wiadomo. W każdym razie w spisie zabytków nie figuruje.
Przyłom. Duże ilości słomy do sprzedania.
Falęcin. Cudowna pani ze sklepu z herbatą i własnym ciastem. Jesteśmy jej bardzo bardzo wdzięczni!
Dwór w Falęcinie. Powstał w drugiej ćwierci XIX wieku. Autorem projektu był pułkownik Wilhelm Henryk Minter, autor wielu budynków wojskowych w Warszawie. Po wojnie mieściła się tu szkoła, obecnie dworek jest w rękach prywatnych.
Okolice Krobowa.
Grójec - dziewiętnastowieczny ratusz. Mieści się tu przyjemny lokal "Pod zegarem".